Teatr, który daje szanse. Wojciech Tomczyk o Teatrze Telewizji

Wojciech Tomczyk | Dramatopisarz mówi Małgorzacie Piwowar o swojej nowej sztuce i Teatrze Telewizji.

Aktualizacja: 08.08.2016 16:07 Publikacja: 07.08.2016 18:19

Weronika Nockowska, Zbigniew Zamachowski i Bartosz Opania na planie spektaklu „Breakout”. Premiera j

Weronika Nockowska, Zbigniew Zamachowski i Bartosz Opania na planie spektaklu „Breakout”. Premiera jesienią.

Foto: PAT

"Rzeczpospolita": Czy Teatr TV ma dziś jeszcze sens?

Wojciech Tomczyk: I to wielki. Za czasów mojej młodości najlepsi szli do teatru uprawiać sztukę: Jarocki, Wajda, Swinarski, Dejmek, Axer. Dziś teatr żywego planu przestał być takim miejscem. Znakomita część polskich teatrów jest zawłaszczona przez ludzi, którzy nie dbają o wystawianie sztuk, tylko prezentację swego wnętrza za pomocą kolaży. Z tego też powodu Teatr TV jest jeszcze ważniejszy, niż był kiedyś.

Kto dziś, w epoce tak wielu możliwości obcowania z kulturą, potrzebuje Teatru TV?

Dla wielu widzów jest on jedyną szansą na kontakt z kulturą wysoką. Nie zapominajmy, że wszechobecny film jest sztuką jarmarczną. Współczesne obrazy bazują na prostych technikach oddziaływania na emocje widza – wywołując najprostsze emocje zbiorowe. Nie o to tu chodzi.

Człowiek może przeżyć całe życie bez teatru, opery czy muzyki poważnej, ale media publiczne mają obowiązek dania mu szansy na taki kontakt. I nie może być tak, że jest zaledwie około dziesięciu premier w sezonie – z czego część to przeniesienia. Premiery muszą być przynajmniej dwa razy w miesiącu, tak jak powrócić powinien Teatr dla Dzieci i Młodzieży. Nikt z naszego pokolenia nie zwolni decydentów z obowiązku dostarczania ludziom przedstawień Teatru TV. A jeśli telewizja ma od tego umrzeć – niech umiera. Bo jeśli stracimy Teatr Telewizji, to po co nam telewizja publiczna?

O czym jest „Breakout", napisany przez pana dla Teatru TV?

Wyjaśnijmy od razu – nie o zespole Breakout. Opowiada o niecodziennych chwilach, które przytrafiają się każdemu – kiedy nasze życie wyskakuje z utartych kolein. Najbardziej podoba mi się tłumaczenie, że break-out oznacza ucieczkę z więzienia. W dzisiejszym świecie każdy z nas miewa takie break-outy, kiedy czas się zatrzymuje. To może być radosne czy dramatyczne doświadczenie albo, jak w sztuce: chwilowe odłączenie od cywilizacji. Awaria samochodu, telefonu, internetu. Wyobraźmy sobie, że mamy dzień bez tego przetrwać. Co się dzieje? Katastrofa. Ale potem wszystko wraca do normy. Jest tak jak ze sławną awarią prądu w Nowym Jorku, kiedy nie było go bodaj przez dziewięć godzin, a po dziewięciu miesiącach urodziło się wiele dzieci. Zaznaczam, że w mojej sztuce sprawy nie idą w takim kierunku.

Głównymi postaciami sztuki są mechanik i pisarz. To jest dyskurs między nimi?

Coś w tym jest. Bohater sztuki jest specyficznym rodzajem pisarza – okołoliterackim celebrytą, dla którego pisanie jest środkiem do istnienia w masowej wyobraźni. Mechanik jest również niestandardowy. Ich role i życiowe zajęcia nie są do końca oczywiste. Łączy ich pewna tajemnica, której nie zdradzę przedwcześnie. Niech nikt jednak nie sądzi, że mechanik jest mniej znaczący niż pisarz. Jesteśmy cywilizacją po rewolucji technicznej i ludzie znający się na technice – nie oszukujmy się – imponują wszystkim.

To może lepiej być mechanikiem niż pisarzem?

Jeśli o mnie chodzi – obawiam się, że nie mam już wyboru. Lubię swoje życie, akceptuję je. Ciągle jeszcze, jak mi się wydaje, należę do tej przedziwnej klasy inteligenckiej, która w ciągu ostatniego ćwierćwiecza uległa potężnej katastrofie. Pozostaję oczywiście w zażyłych stosunkach także z rzemieślnikami, których już, niestety, prawie nie ma. Poza tym mam przekonanie, że bycie mechanikiem, człowiekiem techniki, nie mówiąc już o matematyku czy fizyku – wymaga talentu.

A bycie pisarzem – nie?

Pewna inteligencja jest wskazana. Słuch – obowiązkowy. A potem to już los szczęścia.

Kiedyś inteligent nie zazdrościł mechanikowi...

Przeciwnie. Przynajmniej część artystów, których znam, ma sekretne hobby, takie jak na przykład stolarka. I co tu kryć – uważa tę część swojej działalności za jedyną prawdziwą i jedyną sensowną. Sztuka jest rzeczą ulotną, a człowiek potrzebuje mieć jakąś pewność. Z drugiej strony każdy prawdziwy inteligent wątpi o swojej inteligenckości. Jednym ze sposobów kontestowania jest relacjonowanie niezadowoleń z własnej kondycji. Można wtedy mówić: tak naprawdę chciałem być rybakiem, łowczym albo górnikiem strzałowym w kopalni diamentów. Lub mechanikiem.

W sztuce pojawia się teza, że za każdym z nas „popyla złośliwy troll z młotkiem", żeby zniweczyć nasze dobre działania. Za pisarzem też?

W pisarzu, jak w każdym innym człowieku, ścierają się i zwalczają Mr Jekyll i Mr Hyde. O tym jest przypowieść o trollu. Nadmieniam, że nie mam manii prześladowczej i poczucia, że chodzi za mną szajka trolli.

Nawet gdy pisze pan o tweetowaniu Dekalogu?

Taki stał się świat, że wszystko dziś tweetujemy. Nagromadzenie tekstów jest tak wielkie, że nie są rozpoznawane nawet te zasadnicze, fundamentalne dla naszej kultury, cywilizacji. Żyjemy w czasach, w których można być Europejczykiem i nie znać Dekalogu. Zresztą nie jest to sprawa ostatniego czasu. Kiedyś, ze 30 lat temu, w czasie pokazu prasowego – czyli dla publiczności kształtującej opinie społeczne – Krzysztof Kieślowski zaproponował zgromadzonym, by głośno wspólnie przypomnieli dziesięć przykazań. Skończyło się na dwóch.

Co z taką rzeczywistością robić – zostawić czy próbować zmienić?

W ogóle nie mam ochoty naprawiać rzeczywistości. Nie jestem też agitatorem. Uczestniczę w życiu jako człowiek piszący i w ten sposób wyrażam swoje poglądy. Rzeczywistość nie jest zadekretowana raz na zawsze, na szczęście. Dziś ludzie, po prostu, nie znają podstawowych tekstów, postaci, symboli kultury. Kiedy słyszę o nastolatku, który na widok krucyfiksu mówi: „o d'Artagnan!" – to co mam zrobić?

A śmieszy to pana czy gorszy?

Śmieszy i gorszy – wszystko naraz. Ale potem staję wobec faktu, po prostu. Piszę zatem komedię, skądinąd to naj- trudniejszy gatunek teatru.

Sylwetka

Wojciech Tomczyk, dramatopisarz, scenarzysta i producent filmowy

Absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST i Studium Scenariuszowego łódzkiej Filmówki. Zadebiutował sztuką „Wampir" (2003). Autor scenariuszy do filmów fabularnych, dokumentalnych, seriali TV („Sposób na Alcybiadesa", „Zaginiona", „Oficerowie", „Trzeci oficer", „Sprawiedliwi"). Laureat Grand Prix Festiwalu „Dwa Teatry" w 2007 roku za „Norymbergę". Teatr TV wystawił jego sztuki: „Inka 1946" (2006), „Komedia romantyczna" (2010), „Dolina Nicości" (2010) oraz „Zaręczyny" (2015).

"Rzeczpospolita": Czy Teatr TV ma dziś jeszcze sens?

Wojciech Tomczyk: I to wielki. Za czasów mojej młodości najlepsi szli do teatru uprawiać sztukę: Jarocki, Wajda, Swinarski, Dejmek, Axer. Dziś teatr żywego planu przestał być takim miejscem. Znakomita część polskich teatrów jest zawłaszczona przez ludzi, którzy nie dbają o wystawianie sztuk, tylko prezentację swego wnętrza za pomocą kolaży. Z tego też powodu Teatr TV jest jeszcze ważniejszy, niż był kiedyś.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Teatr
Łódzki festiwal nagradza i rozpoczyna serię prestiżowych festiwali teatralnych
Teatr
Siedmioro chętnych na fotel dyrektorski po Monice Strzępce
Teatr
Premiera spektaklu "Wypiór", czyli Mickiewicz-wampir grasuje po Warszawie
Teatr
„Równi i równiejsi” wracają. „Folwark zwierzęcy” Orwella reżyseruje Jan Klata
Teatr
„Elisabeth Costello” w Nowym Teatrze. Andrzej Chyra gra diabła i małpę