– Im dłużej tu będzie, tym bardziej będziemy chcieli się od Wielkiej Brytanii oddzielić – to ostrzeżenie szefa klubu Szkockiej Partii Narodowej (SNP) w parlamencie w Westminster Iana Blackforda Boris Johnson jakby wziął sobie do serca. W czwartek po raz pierwszy od listopada i wybuchu pandemii poleciał co prawda do Szkocji. Wybrał jednak jedną z jej najdalszych części: Orkady.
– Nie, nie spotkam się z nim. Mam tylko nadzieję, że będzie przestrzegał zasad oddalenia społecznego, aby nas tu nie pozarażać – przyznała w Edynburgu Nicola Sturgeon, pierwsza minister Szkocji i liderka SNP.
Ponowne referendum
Premier z otwartymi rękami przez Szkotów faktycznie witany nie jest. W referendum w czerwcu 2016 r. 62 proc. mieszkańców prowincji opowiedziało się za pozostaniem w Unii, ale zostali przegłosowani przez dziesięciokrotnie liczniejszych Anglików. Wówczas twarzą kampanii na rzecz brexitu był Johnson. Wiosną tego roku szef rządu przez wiele kluczowych tygodni lekceważył zaś Covid-19, co doprowadziło do zgonu przeszło 45 tys. Brytyjczyków, najwięcej ze wszystkich krajów świata poza Ameryką i Brazylią. Efektem jest surowy kryzys sanitarny i gospodarczy, który może się jeszcze pogłębić z początkiem przyszłego roku, gdy, jak wiele na to wskazuje, Zjednoczone Królestwo brutalnie zerwie obecne umowy o współpracy z Unią.
To wszystko przekłada się na wyniki opublikowanego w weekend sondażu instytutu Panelbase, który musi szokować. Wynika z niego, że już 54 proc. Szkotów chce niepodległości wobec 45 proc. w referendum z 2014 r. Równie niepokojąca dla Londynu jest też popularność samej Sturgeon. Różnica między liczbą respondentów, którzy jej ufają, a tymi, którzy nie darzą jej zaufaniem, wynosi aż 60 proc. na plusie, podczas gdy dla Johnsona proporcje są odwrotne i zamykają się liczbą minus 39 proc. To daje porażającą różnicę 99 pkt proc. Bardzo prawdopodobnym tego efektem będzie przytłaczające zwycięstwo SNP w wyborach regionalnych w przyszłym roku i przejęcie przez szkockich nacjonalistów bezwzględnej większości w szkockim parlamencie (Holyrood). A co za tym idzie – niezwykłe starcie między Londynem i Edynburgiem.
– W grudniu Torysi zdobyli przytłaczającą większość w Westminster. Jeśli za kilka miesięcy podobną większość w Holyrood zdobędzie SNP, niepodległość Szkocji w ciągu pięciu lat będzie nieunikniona – mówi „Rzeczpospolitej" sir Thomas Divine, czołowy szkocki historyk.