Rzeczpospolita: Laicka Francja wypowiedziała wojnę ekspansji islamu. Po burkini przyszła pora na chusty w pracy, żywność halal w szkołach, oddzielne baseny dla muzułmańskich kobiet i nikaby na ulicach. Na ile francuska opinia publiczna żyje tym tematem?
Eryk Mistewicz: Chyba każdy Francuz uważa, że powinien zabrać głos w sprawie burkini. Swoje zdanie na ten temat przedstawiają intelektualiści, politycy, dziennikarze. To stało się głównym tematem wakacji, a to dlatego, że w burkini niczym w soczewce widać cały problem z brakiem integracji imigrantów. Burkini mocno polaryzuje opinię publiczną. Ostatnio tak mocno Francję podzieliła chyba kwestia palenia papierosów w miejscach publicznych w kampanii prezydenckiej 2007 roku.
W przyszłorocznej kampanii głównym tematem będzie integracja?
Przespana możliwość integracji, bo chyba nikt we Francji nie ma już nadziei, że ta integracja może jeszcze być skuteczna. Problem stał się zbyt poważny: mamy pozamykane osiedla, na które nie może wjechać nie tylko policja, ale nawet straż pożarna czy karetka pogotowia. Nikt już nie pyta, w jaki sposób integrować, ale jak bronić wartości Republiki. To wokół tego skupi się kampania prezydencka: jak uratować Francję. Bez silnego zaangażowania państwa dojdzie niedługo do wojny domowej. Na Korsyce właściwie codziennie wybuchają zamieszki...
Jak zmieniało się podejście Francuzów do muzułmanów?