Luksemburg jest może malutkie, ledwie 1/12 powierzchni Mazowsza, ale lekceważyć go nie wolno. Pięć lat temu międzynarodowe konsorcjum dziennikarskie pokazało, jak księstwo przekształciło się w ogromny ośrodek mniej lub bardziej legalnych operacji finansowych, bezpieczną przystań dla bogaczy z Niemiec czy Francji, którzy chcą uciec przed rodzimym fiskusem.
Skandal, który przeszedł do historii pod nazwą LuxLeaks, zrobił sporo szumu, ale wiele się od tego czasu nie zmieniło: „Sueddeutsche Zeitung" kilka tygodni temu ustalił, że wciąż co piąty Niemiec figurujący na liście najbogatszych mieszkańców kraju trzyma tu oszczędności.
Podkradanie dochodów fiskalnych sąsiadów jest jedną z głównych przyczyn, dla których Luksemburg – poza Katarem – nie ma sobie równych na świecie, gdy idzie o poziom bogactwa. I pozwala premierowi Xavierowi Bettelowi na prezenty, które mieszkańcom innych państw mogłyby się tylko śnić.
– Niedawno wprowadzono darmowe żłobki i przedszkola, od marca przyszłego roku darmowe będą autobusy i pociągi, choć jeszcze nie taksówki – śmieje się w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Dani Schumacher, dziennikarka głównego pisma kraju „Luxemburger Wort".
Od lat księstwo należy też do tych miejsc w Unii, gdzie najniżej opodatkowane są papierosy czy benzyna – kolejny powód zazdrości sąsiadów. A mimo to pensja minimalna została tu w lipcu podniesiona do 2048 euro miesięcznie, czyli ok. 8,6 tys. złotych.