Rz: Mówienie gwarą wraca do łask. Dlaczego coś, co kiedyś uchodziło za nietaktowne, dziś staje się coraz bardziej popularne?
Mirosława Mycawka: Kiedy coś zaczyna coraz bardziej odchodzić w przeszłość, to nabieramy do tego pewnego sentymentu. I tak rzecz się ma właśnie z gwarą. Im bardziej ona zanika, tym bardziej zaczynamy doceniać jej wartość. Choć podłoże tego zjawiska jest nieco głębsze. Po II wojnie światowej synonimem awansu społecznego było przecież wyzbycie się gwary. To była silna tendencja wzmacniana przez system edukacyjny czy media. Obecnie jesteśmy w zupełnie innej sytuacji. Okazuje się bowiem, że cenimy sobie wyróżnianie się w zakresie kultury, sposobu bycia, ale także języka. Szczególnie doceniamy to w momencie, gdy próbujemy ocalić od zapomnienia to, co ginie na naszych oczach. Mam na myśli zwłaszcza gwary ludowe.
A czy warto mówić gwarą?
Dzięki niej wchodzimy w jeszcze inne rejestry kultury i sięgamy do tego, co miało niebywałą wartość dla naszych przodków. To w niczym nie pomniejsza roli literackiej polszczyzny. Każda z tych odmian języka ma swoje miejsce, czas i wagę. Te dwa kody nie konkurują ze sobą, tylko nawzajem się uzupełniają i jeden wariant nie jest lepszy, a drugi gorszy. Każdy ma po prostu swoje osadzenie w rzeczywistości językowej i kulturowej.
Ślonsko godka to jeszcze gwara czy już język?