Protesty przeciwko budowie farm wiatrowych toczą się w 625 miejscach w kraju – wynika z danych portalu stopwiatrakom.eu. Jedne dopiero ruszyły, inne ciągną się latami, głównie na salach sądowych.
Inwestycje w wiatraki wielokrotnie badała Najwyższa Izba Kontroli, a teraz, w najnowszej analizie, wskazuje, co zmienić, by uzdrowić sytuację. Dokument Izby opiera się na wynikach kontroli 51 urzędów gmin i 19 starostw z ostatnich kilku lat.
Mieszkańcy dowiadują się na końcu
Obecnie skandal goni skandal. Wiatraki nierzadko są stawiane na gruntach należących do lokalnych notabli (lub ich rodzin), którzy decydują o inwestycji. Często odbywa się to za plecami mieszkańców, których stawia się przed faktem dokonanym. Od tego zaczyna się całe zło – wynika z analizy NIK.
Izba twierdzi więc, że samorządy powinny już na wstępnym etapie inwestycji wejść w dyskusję z mieszkańcami i rozważyć np. referendum.
– Dzisiaj jest tak, że najpierw inwestor dogaduje się z „grupą trzymającą władzę": wójtem i radnymi, a później o budowie wiatraków dowiadują się mieszkańcy – mówi nam jeden z organizatorów protestów przeciwko farmom wiatrowym.