Mężczyzna, zidentyfikowany przez amerykańskie media jako Richard Russell, uprowadził samolot w piątek, doprowadzając do czasowego zamknięcia lotniska. W pogoni za turbośmigłowcem Bombardierem Q400 ruszyły dwa myśliwce F15. Po wykonaniu "niesamowitych manewrów" porywacz rozbił samolot i zginął w katastrofie.
Lot trwał 90 minut, a samolot rozbił się na wyspie Ketron, słabo zaludnionym regonie stanu Waszyngton.
- W tej chwili uważamy, że porywacz był jedyną osobą w samolocie, ale oczywiście nie potwierdziliśmy tego na miejscu katastrofy - powiedział Jay Tabb, szef oddziału FBI w Seattle.
Kontrolerzy lotu próbowali przez radio pomóc porywaczowi w opanowaniu maszyny, który jednak twierdził, że "nie potrzebuje wielkiej pomocy", ponieważ "ćwiczył to już w grach komputerowych". Z transkrypcji rozmów wynika, że porywacz nie miał zamiaru nikogo skrzywdzić, a na koniec przeprosił swoich bliskich, mówiąc, że "jest po prostu zepsutym facetem".
Rodzina w wydanym oświadczeniu powiedziała, że jest "oszołomiona i załamana" wyczynem i samobójstwem Russella. - Był ciepłym, współczującym człowiekiem, wiernym mężem, kochającym synem i dobrym przyjacielem - oświadczyli bliscy.