Powiadomiłem o segregacji w Sądzie Najwyższym - wywiad z Antonim Bojańczykiem

Nowi sędziowie Izby Cywilnej nie zostali nigdy dopuszczeni do orzekania z innymi sędziami, orzekają w swoistym getcie – mówi prof. Antoni Bojańczyk, sędzia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN.

Publikacja: 17.10.2019 18:48

Antoni Bojańczyk

Antoni Bojańczyk

Foto: materiały prasowe

Skierował pan do pierwszej prezes SN skargę na poniżające i wykluczające zachowania części tzw. starych sędziów. Rozumiem, że te ostentacyjne zachowania musiały być nieprzypadkowe i dla pana bolesne?

Moje pismo nie jest skargą, tylko informacją. Złożyłem je na wyraźne żądanie władz SN. Sam rzecznik prasowy SN prosił o takie informacje w swoim oficjalnym komunikacie. Zrelacjonowałem w nim zatem bardzo dokładnie nie tylko te zachowania, których sam doświadczyłem, ale też te, o których była już wcześniej informowana I Prezes SN przez innych kolegów. Jedno odwrócenie się na korytarzu - to incydent. Drugie - przypadek. Niepodanie ręki - eksces kulturalny. Gdyby było to jedno czy dwa zachowania, to w ogóle bym nikomu tym głowy nie zaprzątał. Ale już cała sekwencja takich zachowań w stosunku do tzw. nowych sędziów ujmowana łącznie przestaje być odosobnionym incydentem braku dobrego wychowania ze strony tzw. starych sędziów SN. Wyraźnie wyłania się ściśle ze sobą powiązany łańcuch zachowań noszących - w mojej ocenie - znamiona o charakterze poniżającym i dyskryminacyjnym. I to powinno stanowić czerwone światełko alarmowe dla pracodawcy, że coś tu jest nie tak, coś wymaga szybkiej instytucjonalnej reakcji.

Czytaj także:

Nowi sędziowie nie chcą być poniżani przez kolegów

Eksces kulturalny w pałacu sprawiedliwości

Czy to nie jest poniekąd cena pracy w zbiorowisku?

Nie żyjemy w XX wieku, kiedy pewne zachowania były na porządku dziennym i uchodziły za „normę". Szczęśliwie wiele się od tego czasu zmieniło. Nie można na to przymykać oczu. Według mnie w żadnym zakładzie pracy czy zbiorowisku nie powinno być jakiejkolwiek tolerancji dla zachowań o charakterze poniżającym. W tym także, śmiem twierdzić, w Sądzie Najwyższym. Norma w zakresie relacji pracowniczych, czy tego chcemy czy nie, uległa radykalnej redefinicji. Nie jest już normą wzajemne poniżanie i dyskryminowanie jednych pracowników przez innych. I bardzo dobrze, że tak się stało. Wiele zrobił sam ustawodawca. Prawo jest tu całkowicie jednoznaczne. Coraz wyżej podnosi poprzeczkę dobrych praktyk i zasad, których muszą przestrzegać zarówno sami pracownicy, ale także zaostrza się wymogi stawiane pracodawcom. Radykalnej przebudowie uległo nastawienie pracodawców, którzy obecnie powszechnie dbają o dobrą atmosferę w zakładzie pracy, o integrację pracowników. Kawał dobrej roboty zrobiły NGO-sy.

Nie zamierzam bronić takich zachowań, ale SN to jednak szczególny pracodawca, sędziowie mają ogromną niezależność.

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego cała ta zmiana wzorca kultury zakładu pracy, która przez ostatnich trzydzieści lat dokonała się w Polsce, miałaby zostać definitywnie zatrzymana na progu SN. Dlaczego to akurat SN ma być skansenem niedobrej kultury pracy? To przecież SN powinien świecić przykładem i być wzorcowym zakładem pracy XXI wieku: zarówno inkluzywnym, jak i antydyskryminacyjnym. Nie powinno być zgody na to, by niektórzy starsi stażem koledzy odnosili się w stosunku do „młodych" w SN w sposób uchybiający normom współżycia kulturowego i instytucjonalnego, stosując wobec nich sądową "falę". Nie ma zgody na falę w wojsku, nie ma zgody na falę w szkole, nie ma zgody na falę nigdzie. A tymczasem rzecznik prasowy SN zupełnie spokojnie twierdzi, że niepodawanie komuś ręki to nie poniżanie, bo "poniżanie to coś innego, coś zdecydowanie więcej". A zatem w temacie dobrej atmosfery w zakładzie pracy i standardów kultury obowiązującej pracowników - równanie w dół.

Dopatruje się pan swego rodzaju wykluczenia. Na czym ma ono polegać, przecież pracuje pan w gronie sędziów.

To nie tak. Przecież pracuję nie w jakieś enklawie nowych sędziów, ale w Sądzie Najwyższym. I wszyscy stanowimy, czy raczej powinniśmy stanowić w tym Sądzie wspólnotę zawodową i sędziowską. W każdym momencie przecież możemy ze sobą orzekać w jednym składzie. Mówię - powinnyśmy stanowić wspólnotę, bo zauważalny jest kompletny brak instytucjonalnej troski o budowę tej wspólnoty, brak dobrze pojętej dbałości o stworzenie atmosfery akceptacji wszystkich pracowników - inkluzywności. Niepodawanie ręki, brak reakcji na powitania - to wszystko jest obliczone na wywołanie jednego efektu: nie jesteś tu u siebie, my ciebie tu nie zapraszaliśmy. Ale czy ja muszę być zapraszany do SN? SN to nie jest jakiś klub dżentelmenów, towarzystwo wzajemnej adoracji, do którego zapraszają i którego bram strzegą orzekający w nim od prawie trzydziestu lat sędziowie. Wszyscy przeszliśmy konkurs, w toku którego nasze kwalifikacje profesjonalne zostały ocenione przez zespół i samą KRS - jedni wypadli lepiej, inni gorzej. Zostaliśmy powołani przez Prezydenta RP. Nie zostałem do SN dokooptowany po uzyskaniu aprobaty samych sędziów SN. O taką aprobatę sędziów SN nie ubiegałem się nigdy i u nikogo. Jak powiedział jeden z kolegów, nowych sędziów z Izby Cywilnej: my jesteśmy tu u siebie. Ma całkowitą rację. On, my - jesteśmy u siebie.

Czy chodzi tylko o te „nietowarzyskie" zachowania?

Wykluczenie w SN to jednak nie tylko te powtarzające się incydenty z niepodawaniem dłoni i ostentacyjnym ignorowaniem niektórych z nas. Mało się mówi o tym, że np. nowe koleżanki i koledzy powołani do orzekania w Izbie Cywilnej nie zostali nigdy dopuszczeni do orzekania z innymi kolegami. Orzekają w swoistym getcie sądowym, w składach z wyłączeniem innych sędziów SN. Czyż może być bardziej wymowny przykład wykluczenia pracowniczego niż stworzenie "sądu w sądzie" ? Do głowy przychodzi tylko jedno słowo: segregacja.

Swoje zastrzeżenia przesłał pan także do wiadomości prezydenta Andrzeja Dudy, przewodniczącego KRS. Nie wystarczyło się zwrócić nieformalanie do I prezes SN?

Zwróciłem się formalnie do I Prezes SN, bowiem po lutowej wypowiedzi Prezydenta RP o przypadkach poniżania „nowych" sędziów ze strony „starych" sędziów wyszedł oficjalny komunikat z SN, że w SN nic nikomu o takich przypadkach nie wiadomo. I stąd sędziów SN wzywa się do informowania o ewentualnych zachowaniach o charakterze poniżającym. Zdecydowałem się zwrócić do I Prezes SN dopiero wówczas, gdy zorientowałem się, że nie chodzi tu o odosobnione incydenty, ale o całą sekwencję podobnych zachowań powtarzających się w krótkich odstępach czau. Jako prawnik jestem przeciwnikiem jakichkolwiek zakulisowych działań nieformalnych, plotkowania na Facebooku etc. Informację przesłałem do wiadomości Prezydenta RP, bo komunikat Rzecznika SN zawierający wezwanie do informowania kierownictwa SN o zachowaniach poniżających stanowił przecież wyraźne dementi stanowiska Prezydenta RP.

Nie da się tego załatwić w samym SN?

Nie uważam, że sprawy się nie da załatwić w SN. Uważam jednak, że głowa państwa ma pełne prawo dysponować rzeczową informacją o tym, czy powołani przez nią sędziowie SN są traktowani w Sądzie w sposób inkluzywny. Pismo przesłałem do wiadomości także prezes kierującej pracami Izby w której orzekam, sędzi Joanny Lemańskiej, bo mam wrażenie, że spora ilość zachowań dyskryminacyjnych jest skierowana przeciwko sędziom tej właśnie Izby.

Czy to są jednak indywidualne przypadki czy" układ"?

"Układ" to niefortunne słowo o złych konotacjach, ale zachowania te nie mają odosobnionego charakteru. Dochodzi do nich dość często ze strony części tzw. starych sędziów. Dla pełnej jasności: zachowania te nie dotykają wyłącznie mnie, ale wielu innych kolegów, tzw. nowych sędziów. Niektórzy z nich zawiadomili już o nich I Prezes SN. Między innymi jeden z kolegów, który doświadczył wcześniej podobnych ostentacyjnych zachowań parę razy (w jednym przypadku był teatralnie wręcz ignorowany na korytarzu przez młodszego wiekiem kolegę, i to mimo że zwrócił się do niego wprost, sygnalizując niestosowność takiego zachowania), obliczonych na wywołanie poczucia wykluczenia w Sądzie. Od wielu innych kolegów i koleżanek od miesięcy słyszę o podobnych zachowaniach ze strony tzw. starych sędziów. Zapewne - choć tu muszę ograniczyć się do przypuszczeń, bo otwarcie (poza sędzią J. Matrasem, który publicznie deklarował w "Rz", że w stosunku do nowych sędziów intencjonalnie będzie stosował różne formy ostracyzmu) nie podaje się przyczyn takich zachowań - z tego powodu, że nie uważają oni obecnej KRS za legalną, a prowadzonych przez nią postępowań i prezydenckich nominacji sędziowskich - za ważne. To tylko moja rekonstrukcja "motywów", którymi kierują się ci sędziowie.

Jakiej reakcji pan oczekuje i od kogo?

Działałem w drodze służbowej, w dobrej wierze i na podstawie publicznie ogłoszonego wezwania rzecznika prasowego SN do informowania kierownictwa SN o zachowaniach poniżających. Spodziewałem się odpowiedzi w trybie służbowym o stanowisku odnośnie podanych przeze mnie rzeczowych i konkretnych informacji. Może wdrożenia jakiegoś planu naprawczego, mającego na celu zintegrowanie nowych i starych sędziów. Nie śmiałbym wchodzić w buty pracodawcy, ale może warto zacząć od małych rzeczy. Przede wszystkim oczekiwałbym jasnego stanowiska, które postawiłoby tamę zachowaniom o charakterze lekceważącym. W ślad za tym na pewno mogłyby nastąpić impulsy o charakterze integracyjnym. Wiele może dać zwykłe nawiązanie bezpośredniej relacji z drugim człowiekiem. Nie kryję całkowitego zaskoczenia reakcją Rzecznika SN. Nawet nie uznał za stosowne skontaktować się ze mną, choć pracujemy jakieś dziesięć metrów od siebie. Zamiast tego przekazał prasie pismo skierowane drogą służbową do I Prezes SN, przy okazji wydając jasny werdykt, że niepodawanie ręki nowym sędziom jest w sumie ok. I to jest właśnie reakcja na moje pismo. Prosty przekaz dla wszystkich zatrudnionych w Sądzie: możecie nie podawać ręki tym osobom. Niestety, ale inaczej tej wypowiedzi nie da się odczytać.

Nie obawia się pan łatki "skarżypyta"?

To myślenie w kategoriach przedszkola. SN jest poważną instytucją, gdzie powinny obowiązywać najwyższe standardy. Jeżeli dzieje się źle na jakimś odcinku, to nie tylko prawem, ale obowiązkiem pracownika jest o tym zawiadomić pracodawcę. I to zrobiłem.

Skierował pan do pierwszej prezes SN skargę na poniżające i wykluczające zachowania części tzw. starych sędziów. Rozumiem, że te ostentacyjne zachowania musiały być nieprzypadkowe i dla pana bolesne?

Moje pismo nie jest skargą, tylko informacją. Złożyłem je na wyraźne żądanie władz SN. Sam rzecznik prasowy SN prosił o takie informacje w swoim oficjalnym komunikacie. Zrelacjonowałem w nim zatem bardzo dokładnie nie tylko te zachowania, których sam doświadczyłem, ale też te, o których była już wcześniej informowana I Prezes SN przez innych kolegów. Jedno odwrócenie się na korytarzu - to incydent. Drugie - przypadek. Niepodanie ręki - eksces kulturalny. Gdyby było to jedno czy dwa zachowania, to w ogóle bym nikomu tym głowy nie zaprzątał. Ale już cała sekwencja takich zachowań w stosunku do tzw. nowych sędziów ujmowana łącznie przestaje być odosobnionym incydentem braku dobrego wychowania ze strony tzw. starych sędziów SN. Wyraźnie wyłania się ściśle ze sobą powiązany łańcuch zachowań noszących - w mojej ocenie - znamiona o charakterze poniżającym i dyskryminacyjnym. I to powinno stanowić czerwone światełko alarmowe dla pracodawcy, że coś tu jest nie tak, coś wymaga szybkiej instytucjonalnej reakcji.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Spadki i darowizny
Poświadczenie nabycia spadku u notariusza: koszty i zalety
Prawo w Firmie
Trudny państwowy egzamin zakończony. Zdało tylko 6 osób
Podatki
Składka zdrowotna na ryczałcie bez ograniczeń. Rząd zdradza szczegóły
Ustrój i kompetencje
Kiedy można wyłączyć grunty z produkcji rolnej
Sądy i trybunały
Reforma TK w Sejmie. Możliwe zmiany w planie Bodnara