Coraz trudniej pisać felietony stricte prawnicze do „Rzeczy o Prawie", bo prawo już tak się powiązało z polityką, że jak tu nie zahaczać o politykę rządu, komentując z Kanady tworzenie prawa w Polsce. Zbieg okoliczności doprowadził również do tego, że w małych odstępach czasu odbyły się zjazdy, adwokatury, radców prawnych, jubileusz TK, nie mówiąc już o kongresie sędziów – którego cel dla mnie dalej jest niezrozumiały i nie widzę, żeby coś z niego dobrego wyszło. Ponadto, nie rozumiem do czego dąży rząd, zmieniając prawo – tak jak to robi dotychczas. Zakładając, co każdy widzi, że uda się podporządkować cały wymiar sprawiedliwości ministrowi, unieszkodliwić TK, a nawet zmienić konstytucję, to, co dalej? Staram się patrzeć tak daleko w przyszłość, jak mi wyobraźnia pozwala, ale na końcu widzę tylko chaos. Przy tym coraz mniej światłych ludzi chce się mieszać do tego, co w Polsce się źle dzieje, (co nie oznacza, że nie ma dobrych zmian), a opozycja jest po prostu towarzyskim żartem.
Tu milion, tam dziesięć...
Czytam, że w Krakowie odbył się XII Krajowy Zjazd Adwokatury. Zaproszono gości. Zaproszono Prezydenta, który wygłosił przemówienie, ale ani słowem nie wspomniał, dlaczego nie przestrzega prawa. Niektórym się to wystąpienie podobało. Wybrano nowe – w większości stare władze NRA. Podjęto uchwały, na papierze bardzo dobre. I wracamy do szarej codzienności. A ta będzie zależała od działalności nowych władz. Patrząc na uchwały podejmowane na poprzednich kongresach, tym nowym nie wróżę dobrej przyszłości. Może jestem pesymistą?
Ostatnio o niczym innym nie da się w polskiej prasie poczytać prócz przeszłości, z której zresztą nikt nie wyciąga wniosków. Kiełbasa w formie 500+, obniżenie wieku emerytalnego już jest, brakuje tylko rozrywki. Czy mają ją zastąpić wyklęci, Smoleńsk, stawianie się Unii Europejskiej, zrażanie wszystkich sojuszników w Europie i patrzenie z uwielbieniem na USA? Tylko czy robienie łaski Amerykanom ma dla Polski sens? Według mnie nie. Ile serwilizm wobec prezydenta Trumpa będzie Polskę kosztować? Czy ktoś w Polsce, kto wymyślił sojusz z USA, czytał, jak rządził prezydent Clinton, obaj Bushowie (jeden nawet powiedział w kampanii wyborczej, żeby czytać z jego ust: „nie będzie nowych podatków", po czym zgodził się na nowe i ogromne podwyżki tychże). A co do powiedzenia miał prezydent Obama, który nie mając poparcia, nie może nawet mianować nowego sędziego do Sądu Najwyższego, mimo że ma do tego pełne prawo? Czy nam bliżej do Waszyngtonu czy do Paryża i Berlina? I znów ta polityka...
Ile to będzie Polskę kosztować? Ministrowie przestają rozumieć, że operując miliardami i bilionami, zapominają, że składają się one z milionów i pojedynczych złotówek. Tu milion, dziesięć milionów tam, co to za pieniądze przy budżecie w miliardach? Czy jeśli wprowadzi się karę więzienia za wszystko, to czy nas stać na budowę nowych kazamatów (zgodnych z przepisami Unii)? Bo wygląda, że będą potrzebne. Może i stać, tylko priorytety są jakby pomieszane. Czy nie lepiej wydać na naukę?
To, co czytam o kongresach i innych zjazdach, powoduje u mnie nieodmiennie poczucie deja vu. Przed emigracją do Kanady bardzo dokładnie śledziłem, co się w Polsce działo. Zebrania, zjazdy, monotonia tych samych wypowiedzi i frazesów, pochodzących od tego samego pierwszego sekretarza. Wtedy większość uczestników nie mogła nic zrobić, wstępowała do partii, bo inaczej ich kariera, a czasem i zwykłe życie było pod znakiem zapytania. Moralność była podwójna. Co innego mówiono na zjazdach, co innego w domu, a jeszcze co innego się robiło. To tylko gwoli przypomnienia tym, którym udało się urodzić później i nie wiedzą, jak wyglądała wtedy Polska.