Taki proceder tolerowany był w Polsce zbyt długo. Na szczęście dla prasy, ale też dla społeczeństwa, któremu to prasa, a nie jej monitoring dostarcza informacji, rząd postanowił uchylić art. 30 prawa autorskiego, który dla małej, ale istotnej części firm branży pressclippingowej służy za alibi w dokonywaniu przeglądów prasy i ich sprzedaży bez wypłaty wynagrodzenia prasie.

Przepis pomyślany był np. dla instytutów naukowych, aby mogły dokumentować swoją działalność. Teraz dotyka zwłaszcza prasy codziennej i wielkonakładowej, której teksty stanową bardzo duży składnik produkcji pressclippingowej.

Dokonywanie przez wyspecjalizowane firmy przeglądów prasy pod zamówienie konkretnego klienta, np. ministerstwa, dużej spółki, czy biznescelebrytki, jest znakiem czasu i rzeczą normalną. Pod warunkiem że ta par excellence biznesowa działalność będzie respektować prawa prasy. Także do odpowiedniego wynagrodzenia.

Gdy oto wreszcie rząd, porządkując w prawie autorskim wyjątki od odpłatnego korzystania z cudzych utworów, zaproponował usunięcie tego kontrowersyjnego i niejasnego przepisu, pojawiły się nawoływania, by nie powiedzieć: lobbing, że usunięcie art. 30 może wyeliminować niezależny monitoring prasy.

Jeśli ja, Marek Domagalski, piszę przegląd prasy, to o szóstej rano muszę pójść do kiosku i kupić gazety, które mnie interesują, a jako dziennikarz korzystam z tzw. licencji prasowej na krótkie cytowanie innych gazet. Spółka sprzedająca przegląd prasy, nieraz całe teksty, sprzedaje je jak piekarz bułeczki. Jeśli zatem piekarnia musi płacić za mąkę, to firma pressclippingowa powinna płacić za sprzedaż wyciętego, a tym bardziej skopiowanego artykułu czy choćby jego fragmentu. Nie mylmy zatem biznesu z wolnością informacji.