Mimo zapewnień przedstawicieli aktualnej większości parlamentarnej o braku naruszeń podstawowych wartości demokratycznego państwa prawnego, opartych na przekonaniu, że większość wybrana w demokratycznej procedurze uprawniona jest do wprowadzania każdej zmiany, z punktu widzenia reguł demokratycznego państwa prawnego sprawa przedstawia się jednak zupełnie inaczej. Kiedy się myśli o sporze wokół TK, przypomina się stare porzekadło: gdy jedna osoba mówi, że jesteś pijany, możesz ją zignorować. Gdy słyszysz to od drugiej osoby, warto się zastanowić. Gdy powtarza to trzecia i czwarta, jest to znak, by wrócić do domu i w żadnym razie nie należy ich obrażać.
Wprawdzie jesteśmy pełni wiary w trzeźwy ogląd strony rządowej sytuacji wokół TK, jednak kolejna opinia krytyczna w tej sprawie – tym razem Komisji Europejskiej – każe nam się chwilę zastanowić. Do tej pory krytyka płynęła od Komisji Weneckiej, ze strony KRS, NRA, wydziałów prawa czołowych uniwersytetów, stowarzyszeń sędziowskich, wybitnych przedstawicieli nauki prawa oraz – co najważniejsze – z mających moc ustawy orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. Zbyt dużo, by to lekceważyć.
Wspomniana opinia Komisji Europejskiej to pierwszy krok w trójstopniowej procedurze „ochrony państwa prawnego w UE" umożliwiający unijną reakcję na systemowe zagrożenia dla państwa prawa.
Warto przypomnieć, że pierwszy etap prowadzonej wobec Polski procedury obejmuje dialog z państwem członkowskim co do opinii KE wskazującej na zagrożenia dla państwa prawa. Drugi etap to wydanie przez KE zaleceń w sprawie przestrzegania prawa obejmujących sugestie rozwiązania przez państwo członkowskie sygnalizowanych uchybień w wyznaczonym terminie. Trzeci etap to ocena realizacji sygnalizowanych w zaleceniach i opinii KE wskazań zmierzających do usunięcia zagrożeń dla państwa prawnego. Jeśli KE uzna, że nie doszło do ich usunięcia, może się zwrócić do Rady Europejskiej. Rada, stanowiąc większością czterech piątych swych członków po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego, może stwierdzić istnienie wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia przez państwo członkowskie wartości wskazanych artykule 2.
Ewentualne sankcje z powodu tego naruszenia, w tym zawieszenie prawa do głosowania na forum UE, wymaga jednomyślnej decyzji państw reprezentowanych na szczycie unijnym. Być może – w drodze zabiegów politycznych – uda się tego uniknąć. Nie zmieni to jednak niczego, jeśli chodzi o utratę reputacji Polski jako państwa przestrzegającego reguł i wartości unijnych. To problem o znaczeniu fundamentalnym, choć także kwestia smaku. Wchodząc do klubu dżentelmenów, lepiej nie pluć na chodnik, niż zastanawiać się, jakiej wysokości mandat przyjdzie nam zapłacić i czy uda się nam dogadać z policjantem.