Telewizyjna debata wyborcza dziesięciu kandydatów na prezydenta była w mojej ocenie spokojna i dość merytoryczna, ale stroniła od tematyki sądów i wymiaru sprawiedliwości.
Mimo 60 jednominutowych wypowiedzi kandydatów słowo „sądy" padło trzy, może cztery razy, zresztą przy okazji innych wątków. Co może znaczyć ta ucieczka od tematu? Chyba nie o rezygnacji z rozważań i planów reformy sądów, tej codziennej, może czasem nudnawej dla obywateli i przedsiębiorców. Milczenia tego nie usprawiedliwiają pytania: Jak wrócić do wysokiego tempa rozwoju gospodarczego? Jesteś za Europą państw czy za państwem-Europą? I czy podpisałbyś ustawę podwyższającą wiek emerytalny lub legalizującą małżeństwa jednopłciowe z możliwością adopcji dzieci? Jak ktoś chciał, to odchodził przecież od pytań.
Nie przypuszczam, by kandydaci na prezydenta nie znali problemów sądownictwa. W dniu debaty obecny prezydent mianował sześciu nowych sędziów SN, zbliżając układ sił w tym sądzie do równowagi (ktoś inny powie: nierównowagi), a Trybunał Konstytucyjny zaangażowano do rzucenia stronie rządowej koła ratunkowego do przesunięcia wyborów. To raczej świadomość zapętlenia dyskusji o sądach, być może wręcz beznadziejnego braku pomysłu na ich usprawnienie, była, moim zdaniem, przyczyną tego milczenia.
Czytaj także: Iustitia ogłosiła warunki brzegowe dialogu o reformie sądownictwa
Padło zaledwie zdanie, może dwa, o upolitycznianiu sądów, o sporze rządu z Unią Europejską na tle praworządności, i nieco więcej o biurokracji. Mniej znany kandydat Stanisław Żółtek powiedział, że gospodarka polska może paść niezależnie od koronawirusa z powodu biurokracji, więc trzeba od niej uwolnić gospodarkę. Z kolei Marek Jakubiak mówił: – My, przedsiębiorcy, potrzebujemy pomocy od państwa już teraz, bo umieramy na waszych oczach.