I już z tego powodu pomysł jest nierealny. Podobny efekt można zresztą uzyskać prościej, a energię przeznaczyć na poprawę sprawności sądów i wygaszanie toczącego je politycznego sporu.
Wedle założeń, sędziów pokoju wybierałyby społeczności powiatowe podczas wyborów samorządowych, a kandydaci mogliby nie mieć prawniczego wykształcenia. Rozpatrywaliby spory cywilne do 10 tys. zł, wykroczenia oraz lżejsze przestępstwa. Brzmi kusząco, i odciążyłoby zwykłych sędziów, ale drobne sprawy cywilne to np. likwidacja szkody powypadkowej i wymagają dobrej wiedzy prawniczej. Sprawy mandatowe też ocierają się o kwestie konstytucyjne – jak choćby te o rygory epidemiczne.
Czytaj także:
Sędziowie pokoju - sposób na drobne sprawy
Sędziowie pokoju może mają sens w społeczności żyjącej w swej masie wedle jednego wzorca, ustabilizowanego prawa i moralności. To raczej już przeszłość w Polsce, przynajmniej na razie. Rozstrzyganie sporów wymaga znajomości prawa. I choć generalne ufam ludziom i pewnie wyroki sędziów pokoju byłyby akceptowalne, to wątpię, czy sprawca wypadku lub dostawca sądzony poza swym powiatem mógłby na to zawsze liczyć.