Kowal: Węgierska polityka „jakby co”

Viktor Orbán zakłada, że ład europejski się zmieni.

Aktualizacja: 06.11.2019 17:44 Publikacja: 05.11.2019 19:30

Kowal: Węgierska polityka „jakby co”

Foto: AFP

Stugębna plotka krążąca po Waszyngtonie mówi o tym, że to Viktor Orbán wpłynął na zmianę stanowiska prezydenta USA w sprawie Ukrainy. Trudno powiedzieć, czy tak było w odniesieniu do USA, ale jedno jest oczywiste – Orbán, a wraz z nim Węgry, gdzie wciąż posiada duże poparcie, odgrywają kluczową rolę w przetapianiu relacji Unia Europejska–Rosja.

Dowodem tego była zdumiewająca wizyta prezydenta Putina w Budapeszcie w ubiegłym tygodniu. Dominik Hejj na stronach Biznes Alert pokazuje te główne elementy i zależności: popieranie rosyjskiej polityki energetycznej w Europie Środkowej, kupowanie przez Węgry technologii do budowy u siebie elektrowni atomowej, blokowanie dalszego rozwoju relacji Ukrainy z NATO.

Wisienką na torcie węgierskiej polityki jest obecnie polityka mniejszościowa. Orbán wyczuwa doskonale, w jak niewielkim stopniu Węgrzy oswoili się ze zmianą granic ponad sto lat temu, po I wojnie światowej. Wie, że na tej nucie może osiągnąć wiele w polityce wewnętrznej. Orbán nie ma zahamowań, by politykę wobec mniejszości węgierskiej na Ukrainie i ewentualnie w innych państwach prowadzić w rzeczywistości ręka w rękę z Kremlem.

I nie ma mowy, żeby premier Węgier nie zdawał sobie sprawy z jednego podstawowego faktu: kwestie etniczne i mniejszościowe to w polityce rosyjskiej jeden z głównych mechanizmów przemodelowywania siłą relacji politycznych w całej przestrzeni postsowieckiej. To przecież szeroko rozumiane kwestie mniejszościowe stawały się pretekstem do atakowania Gruzji, to te kwestie były praprzyczyną destabilizowania Ukrainy. Nie przeszkadza to premierowi Orbánowi wspólnie z Rosją krytykować władz Ukrainy za próby wprowadzania języka ukraińskiego, pomimo że mniejszość węgierska na Zakarpaciu ma się nieźle, szczególnie gdyby porównać jej prawa do praw mniejszości polskiej w zachodnich rejonach Ukrainy.

Każdy krok Orbána da się jakoś mniej lub bardziej racjonalnie wytłumaczyć: a to węgierską tradycją, a to dążeniem do respektowania praw mniejszości w ujęciu Rady Europy, a to innym położeniem geopolitycznym niż polskie (w sprawach energetycznych). Da się działania premiera Węgier tłumaczyć sytuacją wewnętrzną i rywalizacją o głosy skrajnej prawicy na samych Węgrzech.

Patrząc jednak całościowo, nie sposób oprzeć się jednemu wrażeniu: Viktor Orbán zakłada, że ład europejski się zmieni. W samym takim założeniu nie ma jeszcze nic złego, w zasadzie każdy przewidujący przywódca powinien obstawiać rozmaite warianty rozwoju sytuacji, w tym takie, które są mniej prawdopodobne i mniej korzystne. Problem w tym, że coraz częściej wygląda na to, że Orbán nie tylko bierze pod uwagę rozmaite warianty rozwoju sytuacji, ale gra na wielkie zamieszanie w Europie i ostateczne załamanie się sojuszu Europy Zachodniej z USA.

Mówi się, że traumy historyczne ustępują po ok. stu latach, czyli wraz z trzecim pokoleniem, które wchodzi na scenę. Tak się nie stało w przypadku Węgier. Klęska w I wojnie światowej i postanowienia traktatu z Trianon przetrwały i są umiejętnie podgrzewane przez węgierskie władze. Można mieć wrażenie, że premier Wegier prowadzi politykę, którą można określić „polityka jakby co". Czyli taką, w której wielkie zamieszanie w Europie dałoby Węgrom możliwość odegrania się na historii za nieszczęścia sprzed ponad stu lat.

To jest być może najbardziej bolesny element współczesnej węgierskiej polityki – dla Polaków sojusz z Węgrami jest czymś naturalnym, bo my przecież bratanki i od szabli, i od szklanki. A tu nagle węgierska polityka idzie torami najmniej korzystnymi dla polskiej polityki: na Węgrzech ktoś liczy na rozpad Unii, bo Węgry jako członek Unii nie będą przecież korygować granicy, a nam najbardziej opłaca się silna Unia itd. Wszystko to było zawarte w jednym obrazku, gdy premier Węgier pokazywał kiedyś premierowi Morawieckiemu wielką mapę Węgier sprzed Trianon. Jedno tylko mógł Polski premier na to odpowiedzieć: szkoda, że nie ma na niej Polski. To daje dużo do myślenia przez 11 listopada.

Autor jest dr hab. politologii,

posłem-elektem z Koalicji Obywatelskiej.

Stugębna plotka krążąca po Waszyngtonie mówi o tym, że to Viktor Orbán wpłynął na zmianę stanowiska prezydenta USA w sprawie Ukrainy. Trudno powiedzieć, czy tak było w odniesieniu do USA, ale jedno jest oczywiste – Orbán, a wraz z nim Węgry, gdzie wciąż posiada duże poparcie, odgrywają kluczową rolę w przetapianiu relacji Unia Europejska–Rosja.

Dowodem tego była zdumiewająca wizyta prezydenta Putina w Budapeszcie w ubiegłym tygodniu. Dominik Hejj na stronach Biznes Alert pokazuje te główne elementy i zależności: popieranie rosyjskiej polityki energetycznej w Europie Środkowej, kupowanie przez Węgry technologii do budowy u siebie elektrowni atomowej, blokowanie dalszego rozwoju relacji Ukrainy z NATO.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej