Z negocjacjami w Unii Europejskiej jest jak z negocjacjami w rodzinie. Sztuka polega na tym, aby innych przekonać do swojego pomysłu w taki sposób, by sobie pomyśleli, że pomysł był ich, i z entuzjazmem go zrealizowali. Dokładnie tak było dziesięć lat temu z Partnerstwem Wschodnim. Udało się wtenczas zbudować program ścisłej współpracy z Unią Europejską dla sześciu państw na Wschodzie: Ukrainy, Białorusi, Mołdawii oraz trzech południowokaukaskich: Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu. Był to, jak widać po dekadzie, czas świetnej kondycji Unii Europejskiej, której liderzy myśleli o aktywnej wspólnej polityce zagranicznej. Były to też, jak widać z perspektywy, lata polskiej prosperity wewnątrz Unii: Polska, nie taka jeszcze zasiedziała w UE, była w stanie przekonać Szwecję, Niemcy, a potem kolejne państwa, że ma prawo do tego, by „polityka sąsiedztwa" dotyczyła nie tylko państw na południowym wybrzeżu Morza Śródziemnego, ale także jej sąsiadów.
Największe osiągnięcie
Były to w polskiej polityce ostatnie momenty obowiązywania tzw. konsensusu w polityce zagranicznej, a szczególnie polityce wschodniej. Jeśli chodzi o relacje z Ukrainą czy Gruzją, o polską rolę w promowaniu polityki wschodniej w UE, nie było różnic, a polscy politycy – niezależnie od przynależności partyjnej – w Brukseli mówili mniej więcej to samo. Jeśli już pojawiała się krytyka konkurencji na polskiej scenie politycznej to jedynie w stylu, że jeszcze za mało robimy itd. I komu to przeszkadzało? Teraz wszystko się zmieniło: Unia nie ta, Polska w Unii znacznie słabsza, oj, znacznie i po dawnym kompromisie w sprawach polityki zagranicznej została perzyna.
Przeczytaj też: Saakaszwili zapowiada powrót do Gruzji. „Zakończę panowanie Iwaniszwilego”
Partnerstwo w swej pierwszej wersji rodziło się w trakcie konsultacji polsko-czeskich i polsko-niemieckich w roku 2007. Konkurencja idei wewnątrz Unii była arcypoważna: Niemcy lansowali tzw. synergię czarnomorską. W takim wariancie nie byłoby zbyt wiele miejsca na polskie podejście do wschodnich partnerów. Radosław Sikorski, który został ministrem spraw zagranicznych pod koniec 2007 roku, znalazł klucz do Partnerstwa Wschodniego. Podzielił się ideą ze Szwecją – zagrał na aspiracjach ambitnego Carla Bildta i od 2008 roku idea Partnerstwa stała się wspólnym polsko-szwedzkim planem. Jeśli oceniać wedle tego, w jakim stopniu udało nam się wpłynąć na Unię i przekonać do naszego podejścia, Partnerstwo Wschodnie okazało się największym osiągnięciem polskiej dyplomacji od poszerzenia Unii.
Najważniejsze wspólne prawo
Po dziesięciu latach czas na mały bilans. Zawiera się on w prostej formule „3x3" największe sukcesy. Trzy państwa: Ukraina, Gruzja i Mołdawia podpisały i w dużym stopniu zrealizowały po trzy kluczowe umowy: o stowarzyszeniu z Unią, o wolnym handlu i o ułatwieniach wizowych, czyli ich stopniowym znoszeniu, każde z pozostałych państw zawarło inne dodatkowe porozumienia z Brukselą. Oczywiście można bez końca narzekać, jak mało pieniędzy Unia przeznacza na wsparcie wschodnich sąsiadów. Czy jednak zawsze pieniądze są istotą? Historia Europy, już od czasów, gdy polskie miasta na czele z Krakowem przyjmowały prawo magdeburskie, mówi co innego: najważniejsze jest wspólne prawo. To ono jest łańcuchem pomiędzy Zachodem kontynentu a państwami na Wschodzie, najważniejsze dla biznesu, polityki, nauki i wszystkich niemal aktywności społecznych i gospodarczych są wspólne zasady, które zapewniają umowy stowarzyszeniowe z Unią i możliwości podróżowania dla obywateli. Reszta w rękach naszych partnerów.