Ruszyła kolejna kampania wyborcza. O wszystko, o najwyższą stawkę, najważniejsza po 1989 r. – tak mówią politycy i sztabowcy. Ale opinia publiczna już trzy razy – w stosunkowo krótkim czasie – słyszała takie deklaracja. Czy mimo tego potencjalnego zmęczenia kampania prezydencka będzie i tak ciekawa? Duże emocje na pewno się pojawią – już są coraz większe, co pokazuje dyskusja wokół wydarzeń w Pucku – nawet jeśli w sondażach początkowo nie będzie widać większych zmian. Nie tylko dlatego, że wyborcy dopiero zaczynają się przyglądać temu, kto chce zostać (lub zostać ponownie) prezydentem Rzeczypospolitej. Ale przede wszystkim dlatego, że opowieść o tym, że nic w tej kampanii się nie wydarzy, a karty są już do II tury rozdane, nie jest specjalnie interesująca. Ani dla polityków, ani dla opinii publicznej. Ani dla mediów.
Sztaby wszystkich kandydatów doskonale wiedzą o tym, że trzeba wyborcom opowiedzieć historię, która będzie nęcąca, bardziej przyciągnie uwagę, a najlepiej zdominuje całą kampanię. Polityka nie znosi nudy i statycznego przebiegu wydarzeń. A to oznacza nieoczekiwane zwroty akcji, przełomy, błędy i reakcje, zmiany w sondażach. Tak jak dzieje się to teraz w prawyborach demokratów w USA. Tam kandydat uznawany za pewniaka – Joe Biden, utrzymujący się długie tygodnie jako lider w sondażach – przegrał boleśnie w Iowa i walczy o polityczne życie. To tam Pete Buttigieg, 38-letni były burmistrz niewielkiego miasta w stanie Indiana, rzucił wyzwanie, określił się jako kandydat zmiany generacyjnej i walczy o nominację jak równy z równym z doświadczonymi politykami. Są ciekawe debaty, zmiany w sondażach, emocje, wysiłek sztabów.
Oczywiście kampania w USA rządzi się swoimi prawami, ale mechanizm jest uniwersalny. – Co łączy ludzi? Armie? Flagi? Złoto? Nie ma nic silniejszego na świecie niż dobra historia. Żadna armia jej nie pokona – w ostatnim sezonie „Gry o tron" przekonywał Tyrion Lannister. I co prawda chodziło mu o to, kto będzie rządził Siedmioma Królestwami, ale słowa, które wypowiedział, mają charakter uniwersalny.
W oczach wyborców wygra lepsza, ciekawsza historia o tej kampanii. To korzystne warunki do pojawienia się „czarnego konia", spłaszczenia wyników, ostrej rywalizacji, gdy każdy błąd będzie na wagę politycznego być albo nie być. O takiej kampanii będą chcieli pisać dziennikarze, takie tematy będą czytali i oglądali wyborcy. Nie wszyscy będą zadowoleni z tego obrotu rzeczy, ale taka jest też natura polityki. To wszystko sprawia, że prędzej czy później pojawi się zewnętrzne lub wykreowane wydarzenie, które zostanie uznane za przełom i które przyspieszy zmiany w stawce kandydatów. Może to być konwencja, debata, wpadka na kampanijnym szlaku, wydarzenie geopolityczne i tak dalej.
Obecny stan wyjściowy rywalizacji o fotel prezydenta w tej sytuacji długo się nie utrzyma. Zwroty akcji będą błyskawiczne, bo – jak kilkukrotnie pisaliśmy już na łamach „Rzeczpospolitej" – politycy i sztabowcy funkcjonują teraz w warunkach „totalnej kampanii", toczącej się 24 godziny na dobę, w której pierwszą płaszczyzną są media społecznościowe – wszystko inne zaczyna być wobec nich drugorzędne. Tematy pojawiają się szybciej i szybciej znikają, a gdy dzieje się coś niespodziewanego to liczy się sprawna reakcja.