Prezydentura Williama McKinleya miała wymiar symboliczny. Kończył się XIX wiek – pierwsze stulecie kształtowania się amerykańskiej państwowości. Kiedy w 1896 roku William McKinley ogłaszał, że będzie się ubiegać o prezydenturę po Groverze Clevelandzie, Ameryka obchodziła 120-lecie swojej niepodległości. Przez ten czas kraj był zaangażowany w 62 konflikty zbrojne, w tym wojnę domową i wiele wojen, które toczyły się poza jego terytorium. Swoją suwerenność i dobrobyt Ameryka okupiła życiem setek tysięcy swoich obywateli, afrykańskich niewolników i milionów rdzennych Amerykanów. Prezydentura Williama McKinleya kończyła wiek wojen wewnętrznych i wprowadzała Stany Zjednoczone na drogę ekspansjonizmu i mocarstwowości. Rodziło się imperium, którego strzegły potężne siły zbrojne i najdynamiczniej rozwijająca się gospodarka świata.
Rozległe obszary, od wybrzeża Atlantyku na wschodzie do wybrzeża Pacyfiku na zachodzie, od Morza Arktycznego na północy po Zatokę Meksykańską na południu, bajecznie wielkie areały ziemi uprawnej ciągnącej się przez kilka stref klimatycznych i bogactwo surowców naturalnych czyniły Amerykę samowystarczalnym olbrzymem gospodarczym, z którym nikt nie mógł konkurować. Paradoksalnie wojna domowa przyspieszyła rozwój amerykańskiego przemysłu. Nadal jednak ponad 80 proc. amerykańskiego eksportu stanowiły produkty rolne. William McKinley chciał te proporcje odwrócić. Ameryka wchodziła na drogę wielkiego kapitalizmu, miała być lokomotywą cywilizacyjną całej planety – państwem, którego potencjał był w zasadzie nieskończony. „The sky's the limit" – mówiono w tamtym czasie – możliwości są nieograniczone. Wraz z prezydenturą Williama McKinleya rozpoczynała się era globalnej dominacji Stanów Zjednoczonych w niemal każdej dziedzinie życia. Nowy XX wiek miał należeć do nich niepodzielnie.
Prezydent, który nie lubił swojego wyglądu
William McKinley był mężczyzną o twarzy, którą niektórzy porównywali do nieruchomej maski teatralnej, a właściwie już filmowej, ponieważ jego fizjonomię znamy nie tylko dzięki fotografii, ale także filmowi – nowemu wynalazkowi braci Augusta i Louisa Lumiere. W 1895 roku bracia skonstruowali i opatentowali kinematograf. Pierwszy pokaz działania tego urządzenia zorganizowali w Paryżu, wyświetlając 35-osobowej publiczności film pt. „Wyjście robotników z fabryki". Rok później, kiedy trwała kampania wyborcza Williama McKinleya, wynalazek dotarł do Ameryki wraz z dwoma krótkimi obrazami: pierwszą komedią filmową „Ogrodnik polany" i filmem „Wjazd pociągu na stację w La Ciotat".
Amerykańscy politycy od razu zrozumieli, że nowa muza świata sztuki może przysłużyć się ich celom propagandowym. Od tej pory każdy mógł zobaczyć kandydata na prezydenta lub samego prezydenta na kinowym ekranie. Ludzie widzieli, jak polityk się poruszał i w co był ubrany. Nie słyszeli jeszcze jego głosu, ale już mogli ocenić jego aparycję i sposób ubierania. Wygląd zaczął więc mieć szczególne znaczenie. Kandydat na najwyższy urząd w państwie nie mógł się ograniczyć jedynie do wygłaszania przemówień. Kampania wyborcza nabrała innego charakteru. Teraz czujny obiektyw kamery wyłapywał każdy gest, każdy grymas twarzy, każde niedociągnięcie w wyglądzie lub zachowaniu kandydata na najwyższy urząd w państwie. Rozpoczęła się epoka politycznego widowiska filmowego, która była wstępem do współczesnych kampanii wyborczych.
William McKinley był pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych, którego możemy zobaczyć na taśmie filmowej. On sam, kiedy ujrzał siebie na ekranie, załamał się swoim wyglądem. Jego mocna postać, z nieco beczkowatą klatką piersiową, szerokimi ramionami i coraz bardziej puchnącym – z upływem lat – brzuszkiem była wymarzona dla karykaturzystów. 25. prezydent Stanów Zjednoczonych miał 170 cm wzrostu i ważył prawie 100 kg. Miał jednak przystojne rysy twarzy naznaczone głęboko osadzonymi, niebieskoszarymi oczami, osłoniętymi krzaczastymi brwiami, jasną karnację, silną szczękę z silnie zarysowanym podbródkiem i dość duży nos. Mówił mocnym, czystym i niskim głosem, który wzbudzał zaufanie słuchaczy. Mimo okrągłej figury miał dobrą, wyprostowaną postawę. Chodził żwawo, robiąc wrażenie człowieka o zdecydowanej osobowości. Miał żelazne zdrowie. W przeciwieństwie do większości mężczyzn swojej epoki był jedynym czysto ogolonym prezydentem od czasów Andrew Johnsona. Nosił okulary do czytania. Ubierał się dość konserwatywnie, a w Białym Domu najczęściej nosił białą kamizelkę, po której z daleka rozpoznawali go jego współpracownicy. Mimo że wcale nie robił złego wrażenia na ludziach, on sam nie lubił swojego wyglądu, dlatego dość często odmawiał fotografowania, chyba że był nienagannie ubrany. Podczas kampanii politycznych kazał sobie obszyć na czerwono butonierkę, uważał bowiem, że to mu przynosi szczęście. Był bardzo przesądny.