Jednym z najbardziej wstrząsających jest los psów, które nie upilnowały Rzymu. W 390 r. przed Chrystusem Galowie postanowili wedrzeć się nocą do Wiecznego Miasta, kiedy jego głodni i znużeni obrońcy zasnęli na murach obronnych. Psy Rzymian nie wyczuły skradających się intruzów. Dopiero czujne gęsi trzymane w świątyni bogini Junony na Wzgórzu Kapitolińskim zbudziły obrońców. Rzymianie zdołali obronić swoje miasto i nigdy nie zapomnieli Galom ich podstępu. Rachunek za tę napaść miał im wystawić trzy stulecia później Gajusz Juliusz Cezar.

Gęsi zostały uznane za święte ptaki. W dowód wdzięczności mieszkańcy miasta obnieśli jedną z nich w lektyce przez wszystkie siedem wzgórz Rzymu. Za to psy, które zawiodły, zostały oskarżone o zdradę, powieszone lub ukrzyżowane.

Równie absurdalne wydają się osławione procesy sądowe zwierząt w średniowieczu. Były one jednak pokłosiem intelektualnej debaty wielkich chrześcijańskich myślicieli na temat roli zwierząt w Bożym planie. Zarówno św. Tomasz z Akwinu, jak i św. Franciszek zdawali się skłaniać do uznania zwierząt za dzieci Boże obdarzone nieśmiertelną duszą. Biedaczyna z Asyżu wygłaszał nawet zwierzętom kazania i nazywał ich swoimi siostrami i braćmi.

To podejście rodziło także postulat traktowania zwierząt jako istot odpowiedzialnych za swoje czyny. Z tego powodu na przełomie XIII i XIV w. przez Europę przetoczyła się fala kuriozalnych procesów czworonogów, a nawet robactwa oraz „wszelkich szkodników", rzekomo odpowiedzialnych za śmierć ludzi. Przed takim trybunałem stawiane były nie tylko szczury, myszy czy nornice niszczące zbiory, ale nawet ślimaki czy gąsienice. Co prawda, szczury nigdy nie zostały oskarżone o przenoszenie bakterii Yersinia pestis wywołujących dżumę, ponieważ nikt wówczas o niej wiedzieć nie mógł, ale były często oskarżane o zagryzanie dzieci nocą w kołyskach. Przed sądami pojawiali się też winowajcy znacznie większego kalibru: wieprze, które zagryzły lub stratowały swoich właścicieli. Wśród dziewięciu procesów świń najgłośniejsza była sprawa pewnej maciory z Falais, której w 1386 r. zarzucono pożarcie ręki i twarzy trzymiesięcznego dziecka. Oskarżyciel twierdził, że maciora zakradła się do leżącego w kołysce malca podczas nieobecności rodziców. Świnię złapano, ale wcale nie ukarano na miejscu. Społeczność Falais wytoczyła jej proces, który trwał dziewięć dni. Maciorę posadzono na ławie oskarżonych, a jej „przesłuchaniu" i zeznaniom świadków przyglądała się publiczność złożona z ludzi i... ich świń. Maciora została uznana za winną popełnionej zbrodni i skazana na śmierć, którą poprzedzić miały cierpienia podobne do tych, jakich doznało pokrzywdzone dziecko. Sąd nakazał, żeby torturom i egzekucji przyglądał się właściciel świni zbrodniarki oraz inne świnie, które miały „wyciągnąć odpowiednie wnioski na przyszłość".

Wydawałoby się, że procesy, egzekucje, a nawet ekskomuniki zwierząt były zjawiskiem kulturowym możliwym jedynie w „ciemnych" wiekach średnich. Nic bardziej mylnego. Jeszcze do pierwszej połowy XX w. niewiele pod tym względem się zmieniało, o czym świadczy chociażby wykonana 13 września 1916 r. w mieście Erwin w stanie Tennessee publiczna egzekucja słonicy Mary oskarżonej o pochwycenie trąbą karmiącego ją opiekuna, a następnie rzucenie go o ziemię i zmiażdżenie nogą jego głowy. Do powieszenia skazanego na śmierć 5-tonowego zwierzęcia użyto dźwigu kolejowego. Przerażona słonica urwała się z łańcucha i, uderzywszy o ziemię, połamała wszystkie kończyny. Oszalałe z bólu zwierzę powieszono po raz wtóry, mimo że lokalne prawo w takim wypadku darowywało życie skazańcowi. Agonia, której z ciekawością przyglądało się 2,5 tysiąca gapiów, trwała kilkanaście minut.