Los zdrajcy

Pamięć historyczna Rosji hołubi mit powszechnego ruchu oporu wobec hitlerowców. Ale wizerunkowe sprzeczności dobrze oddaje postać Władimira Gila-Rodionowa, dowódcy rosyjskiej brygady SS, który dostał od Stalina Order Czerwonego Sztandaru.

Publikacja: 14.03.2019 17:11

Ochotnicy rosyjscy wspierali niemiecką armię w walce z komunistyczną partyzantką

Ochotnicy rosyjscy wspierali niemiecką armię w walce z komunistyczną partyzantką

Foto: Wikipedia

Jak się zachować, gdy na szali leży własne życie? W 1941 r. przed takim dylematem stanęły miliony sowieckich żołnierzy. Odtajnione archiwa rosyjskiego ministerstwa obrony świadczą o tym, że spora część armii nie chciała umierać za bolszewików, poddając się masowo Niemcom. Samych dezerterów naliczono 700 tys., o czym po czterech miesiącach wojny meldował Stalinowi ludowy komisarz NKWD. W tym samym czasie w niewoli znalazło się 3,5 mln obrońców ZSRR. Nic dziwnego, że w grudniu 1941 r. z przedwojennych sił zbrojnych liczących ok. 5 mln osób, w szeregach pozostało nie więcej niż 8 proc. żołnierzy i oficerów.

Gil czy Rodionow?

Jednym z tych, którzy już w lipcu znaleźli się w niewoli, był podpułkownik Władimir Gil, szef sztabu 229. Dywizji Strzeleckiej RKKA. Jak wiadomo, Stalin zgotował swoim żołnierzom straszny los, gdyż w 1929 r. odmówił podpisania konwencji genewskiej o traktowaniu jeńców wojennych. Po wybuchu wojny wszyscy, którzy wpadli w niemieckie okrążenie, zostali na mocy decyzji Stalina uznani automatycznie za zdrajców. Z kolei drugi zbrodniarz, Hitler, wykorzystał takie okoliczności do perfidnego skazania milionów sowieckich jeńców na śmierć z głodu i chorób.

Władimir Gil trafił do strasznego miejsca zwanego jenieckim obozem oficerskim w Suwałkach. Z 60 tys. jego kolegów wiosny 1942 r. dożyło tylko 2 tys. Podpułkownik nie chciał jednak umierać i dzięki współpracy z hitlerowcami został mianowany sowieckim komendantem obozu. Antystalinowską postawą wpadł w oko funkcjonariuszom RSHA – Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Wchodząca w jego skład SD – służba bezpieczeństwa – odpowiedziała na zimową klęskę pod Moskwą powołaniem swojego wywiadu, alternatywnego wobec wojskowej Abwehry. Tak powstała organizacja o kryptonimie „Zeppelin", która przystąpiła do werbunku sowieckich jeńców. Po krótkim przeszkoleniu dywersyjnym, bo SD stawiała na ilość, a nie jakość, mieli destabilizować zaplecze frontu przeciwnika.

Ale Gil nie został spisany na straty, choć do dziś nie wiadomo, co w jego biografii jest prawdą, a co wymysłem. I tak, rzekomo pochodził z niemieckiej arystokracji osiadłej w Rosji za czasów Piotra I. Co więcej, tytularny baron miał być owocem związku Niemca i Polki, Marii Dombrowskiej (pisownia rosyjska), spokrewnionej w prostej linii z ostatnim królem Rzeczypospolitej Stanisławem Augustem Poniatowskim. Przydomek Gil pojawiał się wyłącznie jako znak czasu. Gdy po wybuchu I wojny światowej rosyjskie imperium ogarnęła antygermańska fobia, wielu poddanych niemieckiego pochodzenia rusyfikowało nazwiska.

Co przemawia za taką wersją? Z pewnością miejsce urodzin renegata, czyli Wilejka. Ponadto Gil znał języki niemiecki, francuski i polski, co było niezwykłe dla sowieckiego oficera. Gdy związał los z armią, piął się bez problemu po kolejnych szczeblach kariery. W 1940 r. ukończył z wyróżnieniem akademię sztabu generalnego. Tyle że uprzednio wstąpił do WKP(b) i wykazywał się nadzwyczaj bolszewickim zaangażowaniem. Dlatego za najbardziej prawdopodobne należy uznać, że arystokratyczna legenda Gila to nic innego jak pomysł SD, aby dodać nowemu agentowi należnego autorytetu. W tym celu zdrajca przybrał także nazwisko Rodionow, pochodzące rzekomo od szlacheckich krewnych.

Jeńcowi komendantowi powierzono stworzenie w obozie dywersyjnej struktury politycznej. Tak światło dzienne ujrzał Wojskowy Związek Rosyjskich Nacjonalistów. Był to jeden z pomysłów „Zeppelina" na imitację antystalinowskiej opozycji politycznej. Pod sztandarami związku miał rozkwitać rosyjski kolaboracjonizm rozbijający od środka bolszewicki ustrój. Gil-Rodionow głosił zatem wizję nacjonalistycznej Rosji, bez Ukrainy, Kaukazu i Białorusi, za to pod protektoratem III Rzeszy. Przekonał do takiej idei 100 innych jeńców oficerów. Powstały oddział Niemcy oddali pod dowództwo SS i odesłali do Parczewa, gdzie kolaborantów rzucono do eksterminacji polskich Żydów oraz walki z Armią Krajową. Późnym latem 1942 r. kolaboracyjną jednostkę przerzucono pod Smoleńsk, gdzie Gil rozwinął szeroką agitację wśród miejscowej ludności. Sprawdził się również w pacyfikacjach, co upewniło Niemców w jego lojalności.

1. Rosyjska Brygada Narodowa SS

Na przełomie roku Gil-Rodionow otrzymał spore posiłki z obozów jenieckich oraz niemiecką kadrę, z którą wspólnie zorganizował 1. Rosyjską Brygadę Narodową SS liczącą ok. 3 tys. żołnierzy. Działał tak skutecznie, że na niemiecką stronę przeszło nawet kilkuset dezerterów z sowieckiej partyzantki. Po czym z niezwykłym okrucieństwem przystąpił do zaprowadzania hitlerowskich porządków. Wiosną 1943 r. rosyjska brygada SS odznaczyła się „walecznością" podczas antypartyzanckiego rajdu po Białorusi. Na trasie przemarszu brygady Gila ze 147 wsi ocalało jedynie 9. Reszta została spalona, a mieszkańców wywieziono na roboty do Rzeszy, obozów koncentracyjnych lub wymordowano. Do legendy przeszło rozstrzelanie kilkuset białoruskich chłopów, którym Gil obiecał darować życie, jeśli odmówią modlitwę Ojcze Nasz w literackim języku rosyjskim...

1943 r. przyniósł sowieckie zwycięstwo pod Stalingradem, czas było zatem pomyśleć o własnej przyszłości. III Rzesza nieuchronnie, choć powoli, przegrywała wojnę, dlatego Gil nawiązał kontakty z partyzantami, których zwalczał. Wiedział przy tym doskonale, kogo wybrać na partnera negocjacji. Po drugiej stronie działała brygada „Żelaźniaka". Pod takim pseudonimem ukrywał się funkcjonariusz NKWD Iwan Titkow, który kusił Gila do ponownej zdrady gwarancjami nietykalności. Ten dla pewności poczekał na rozstrzygnięcie bitwy pod Kurskiem i podjął ostateczną decyzję dopiero po sowieckim zwycięstwie. W sierpniu 1943 r. rosyjscy esesmani wyrżnęli niemieckich kolegów, a odkomenderowanych do brygady funkcjonariuszy SD porwali ze sobą.

1. Brygada Antyfaszystowska

Kreml bardzo się ucieszył z takiego gościńca. Po pierwsze, propagandowym wymiarem zdrady w szeregach SS, najsilniejszej broni Hitlera. Po drugie, wśród uprowadzonych znalazł się gen. Paweł Bogdanow, który podobnie jak Gil dostał się do niewoli i, kolaborując, został specem od kontrwywiadu. Ponadto w ręce NKWD wpadł ważny oficer SS, biały emigrant książę Swiatopołk-Mirski. Po kolejnej zmianie frontu pozostały już tylko formalności. Z Moskwy przyleciała komisja Smiersza, która autoryzowała lojalność Gila. Dostał od Stalina awans na pułkownika i Order Czerwonego Sztandaru, natomiast 1. Rosyjska Brygada Narodowa SS zmieniła nazwę na 1. Brygadę Antyfaszystowską. Jej stary nowy dowódca oraz jego żołnierze dostali jednak propozycję nie do odrzucenia.

Podobnie jak karne oddziały Armii Czerwonej musieli krwią zmyć hańbę. „Partyzanci" Gila odznaczyli się zatem w kilku potyczkach, ale prawdziwa danina krwi była przed nimi. Wiosną 1944 r. Wehrmacht przystąpił do kolejnej operacji porządkowania zaplecza białoruskiego frontu. Trzy niemieckie dywizje zagnały 16 brygad partyzanckich w kocioł o wymiarach 5 na 5 km. W okrążeniu znalazło się 17 tys. partyzantów oraz tysiące towarzyszących im rodzin. Na początku maja 1944 r. zaczęła się rzeź. Rozkaz przebicia drogi odwrotu dostała brygada Gila. W samobójczym ataku z 1500 byłych żołnierzy SS poległo 1050. Zginął także Gil, którego po wojnie pochowano z wszelkimi honorami i upamiętniono pomnikiem.

Jak twierdzą świadkowie ówczesnych wydarzeń, renegat zdawał sobie sprawę, że bez względu na wynik wojny jego dni i tak są policzone. Zbyt dobrze znał wilcze reguły stalinowskiego systemu i nie żywił nadziei, że Moskwa dotrzyma słowa. Oskarżenie o zdradę i stracenie było zbyt powszechną praktyką. Tymczasem po bohaterskiej śmierci rodzina Gila został otoczona opieką państwa, otrzymując zaległe pobory pułkownika za lata 1941–1945. W tym miejscu warto zadać pytanie o rosyjską kolaborację i faktyczne zasługi sowieckiej partyzantki.

Między młotem a kowadłem

Choć współczesna historia Rosji wypiera kolaborację z hitlerowcami, to współpraca z wrogiem była masowym zjawiskiem wśród Rosjan, a szerzej obywateli szczęśliwego państwa proletariatu. Dlaczego? Z badań wynika, że przeciętny mieszkaniec ZSRR wiedział wówczas, że nie może go spotkać nic gorszego niż byt w stalinowskim reżimie. Dlatego według ostrożnych szacunków tylko w pomocniczych oddziałach Wehrmachtu, SS i policji z bronią w ręku służyło, ok. 1,5 mln rdzennych Rosjan.

Dziś ta liczba jest rozmyta w ułamku 0,4 proc. całkowitej ludności ówczesnego ZSRR. Jeśli jednak brać pod uwagę ziemie okupowane, rząd wielkości jest już inny. Natomiast jeśli chodzi o wszystkie narodowości, to statystyka mówi, że czynnej kolaboracji dopuściło się 20 z 70 mln osób żyjących pod okupacją. Właśnie takie realia próbowano ukryć, budując po wojnie mit powszechnego ruchu oporu.

To fakt, partyzantka istniała od pierwszego dnia wojny, ale była marginesem marginesów. W końcu leśne schronienie stało się udziałem jedynie takich partyjnych aparatczyków, którzy nie zdążyli uciec razem z Armią Czerwoną. Takie grupy zasilali żołnierze jednostek rozbitych w wielkich kotłach. Z reguły byli to rekruci z innych obszarów narodowościowych, głównie z Rosji. Były to zatem jednostki, które z powodu własnej przeszłości nie mogły przystąpić do współpracy z hitlerowcami, a więc ludzie wyrzuceni poza społeczny, a często i moralny nawias. Przy tym zarówno kolaborantom, jak i tzw. partyzantom zupełnie obce było poczucie patriotyzmu. Zostało wykorzenione bolszewickimi represjami, choć wspólnym mianownikiem obu grup była mentalna uległość wobec każdej władzy.

Tyle że ludność Białorusi, Ukrainy, Rosji i państw bałtyckich, nie miała i nie chciała mieć z taką partyzantką nic wspólnego. Traktowała komunistyczne oddziały jak bandy kryminalistów, ponieważ zajmowały się one rabunkami i morderstwami, unikając z całych sił walki z Niemcami. Pijaństwo, grabież, gwałty i antysemityzm były znakami rozpoznawczymi „leśnych bohaterów".

W rzeczywistości były to bojówki na równi z okupantem terroryzujące obszary wiejskie. Tyle że hitlerowcy działali za dnia, a bolszewicy operowali w nocy. Prawdą jest natomiast, że ich kryminalna działalność prowadziła do eskalacji. W obronie życia i mienia miejscowa ludność organizowała samoobronę, którą uzbrajała – w swoim interesie – III Rzesza. I to właśnie jej członkowie byli głównymi ofiarami sowieckich oddziałów leśnych. Zgodnie z szacunkami niezależnych badaczy liczba mieszkańców zabitych przez komunistyczne bandy tylko na Białorusi wielokrotnie przekraczała liczbę zlikwidowanych okupantów.

„Partyzanci" przysłani przez Stalina

Dopiero taki obrót sprawy wykorzystał Stalin, który wysyłał w obszary największego napięcia społecznego dywersantów NKWD. Nieliczne grupy przysłane z Moskwy w 1943 r. podniosły wewnętrzny konflikt do skali wojny domowej. Białoruski historyk Siergiej Zacharewicz bardzo celnie zdemaskował propagandowe stereotypy, którymi do dziś uparcie operuje rosyjska historia. Twierdzi, że w latach 1941–1944, a więc podczas okupacji ZSRR, cała komunistyczna partyzantka, od Finlandii po Krym, unieszkodliwiła 35 tys. żołnierzy Rzeszy i innych państw Osi, a nie okrągły milion, jak głosi oficjalna wersja. Bo też wszystkich partyzantów było 250–300 tys., a nie dwa miliony.

Jak fałszowano statystyki? W czasie wojny – prostym mnożeniem strat wroga. Jeśli podczas rabunku wsi zabito dziewięciu białoruskich policjantów, do Moskwy szedł komunikat o śmierci 160 Niemców. W ramach szumnej bitwy o tory, czyli operacji niszczenia komunikacji przeciwnika, wysadzano szyny kolejowe, a nie pociągi z zaopatrzeniem dla frontu. A i to na szlakach kompletnie niewykorzystywanych, a więc niechronionych przez hitlerowców. Tylko raz Moskwa odkryła falsyfikację. Przez przypadek, gdy dywersantom nieopatrznie udało się zdobyć niemiecki dokument o faktycznych stratach na kolei z powodu działalności partyzantów.

Fałszowanie historii

Cóż dopiero mówić o fałszowaniu historii w okresie powojennym. Gdy z badań wynikło, że w latach 1942–1943 na wschodniej Ukrainie było 50 tys. partyzantów, którzy na dodatek przeszli z rdzennej Rosji, ówczesny sekretarz republiki Nikita Chruszczow zwiększył ich liczebność do 650 tys. Nie mógł być gorszy od białoruskiego kolegi, który powiększył liczbę „swoich" partyzantów do 350 tys.

Rozpatrując podobne fałszerstwa, Siergiej Zacharewicz doszedł do wniosku, że od kolaboracji do partyzantki lub odwrotnie droga była naprawdę niedaleka, co wyjaśnia motywy takich ludzi jak Gil-Rodionow. Zostali postawieni przez historię przed wyborem strasznej śmierci w hitlerowskim obozie lub niemniej strasznej egzekucji przez stalinowski reżim, dla którego byli zdrajcami. Różnica polegała tylko na sposobie wykonania wyroku. Niemcy mordowali głodem i cyklonem B, oprawcy z NKWD strzałami w tył głowy. ©?

Jak się zachować, gdy na szali leży własne życie? W 1941 r. przed takim dylematem stanęły miliony sowieckich żołnierzy. Odtajnione archiwa rosyjskiego ministerstwa obrony świadczą o tym, że spora część armii nie chciała umierać za bolszewików, poddając się masowo Niemcom. Samych dezerterów naliczono 700 tys., o czym po czterech miesiącach wojny meldował Stalinowi ludowy komisarz NKWD. W tym samym czasie w niewoli znalazło się 3,5 mln obrońców ZSRR. Nic dziwnego, że w grudniu 1941 r. z przedwojennych sił zbrojnych liczących ok. 5 mln osób, w szeregach pozostało nie więcej niż 8 proc. żołnierzy i oficerów.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie