Jak się zachować, gdy na szali leży własne życie? W 1941 r. przed takim dylematem stanęły miliony sowieckich żołnierzy. Odtajnione archiwa rosyjskiego ministerstwa obrony świadczą o tym, że spora część armii nie chciała umierać za bolszewików, poddając się masowo Niemcom. Samych dezerterów naliczono 700 tys., o czym po czterech miesiącach wojny meldował Stalinowi ludowy komisarz NKWD. W tym samym czasie w niewoli znalazło się 3,5 mln obrońców ZSRR. Nic dziwnego, że w grudniu 1941 r. z przedwojennych sił zbrojnych liczących ok. 5 mln osób, w szeregach pozostało nie więcej niż 8 proc. żołnierzy i oficerów.
Gil czy Rodionow?
Jednym z tych, którzy już w lipcu znaleźli się w niewoli, był podpułkownik Władimir Gil, szef sztabu 229. Dywizji Strzeleckiej RKKA. Jak wiadomo, Stalin zgotował swoim żołnierzom straszny los, gdyż w 1929 r. odmówił podpisania konwencji genewskiej o traktowaniu jeńców wojennych. Po wybuchu wojny wszyscy, którzy wpadli w niemieckie okrążenie, zostali na mocy decyzji Stalina uznani automatycznie za zdrajców. Z kolei drugi zbrodniarz, Hitler, wykorzystał takie okoliczności do perfidnego skazania milionów sowieckich jeńców na śmierć z głodu i chorób.
Władimir Gil trafił do strasznego miejsca zwanego jenieckim obozem oficerskim w Suwałkach. Z 60 tys. jego kolegów wiosny 1942 r. dożyło tylko 2 tys. Podpułkownik nie chciał jednak umierać i dzięki współpracy z hitlerowcami został mianowany sowieckim komendantem obozu. Antystalinowską postawą wpadł w oko funkcjonariuszom RSHA – Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Wchodząca w jego skład SD – służba bezpieczeństwa – odpowiedziała na zimową klęskę pod Moskwą powołaniem swojego wywiadu, alternatywnego wobec wojskowej Abwehry. Tak powstała organizacja o kryptonimie „Zeppelin", która przystąpiła do werbunku sowieckich jeńców. Po krótkim przeszkoleniu dywersyjnym, bo SD stawiała na ilość, a nie jakość, mieli destabilizować zaplecze frontu przeciwnika.
Ale Gil nie został spisany na straty, choć do dziś nie wiadomo, co w jego biografii jest prawdą, a co wymysłem. I tak, rzekomo pochodził z niemieckiej arystokracji osiadłej w Rosji za czasów Piotra I. Co więcej, tytularny baron miał być owocem związku Niemca i Polki, Marii Dombrowskiej (pisownia rosyjska), spokrewnionej w prostej linii z ostatnim królem Rzeczypospolitej Stanisławem Augustem Poniatowskim. Przydomek Gil pojawiał się wyłącznie jako znak czasu. Gdy po wybuchu I wojny światowej rosyjskie imperium ogarnęła antygermańska fobia, wielu poddanych niemieckiego pochodzenia rusyfikowało nazwiska.
Co przemawia za taką wersją? Z pewnością miejsce urodzin renegata, czyli Wilejka. Ponadto Gil znał języki niemiecki, francuski i polski, co było niezwykłe dla sowieckiego oficera. Gdy związał los z armią, piął się bez problemu po kolejnych szczeblach kariery. W 1940 r. ukończył z wyróżnieniem akademię sztabu generalnego. Tyle że uprzednio wstąpił do WKP(b) i wykazywał się nadzwyczaj bolszewickim zaangażowaniem. Dlatego za najbardziej prawdopodobne należy uznać, że arystokratyczna legenda Gila to nic innego jak pomysł SD, aby dodać nowemu agentowi należnego autorytetu. W tym celu zdrajca przybrał także nazwisko Rodionow, pochodzące rzekomo od szlacheckich krewnych.