W latach 1969–1975 byłem szefem redakcji naukowo-technicznej Polskiej Agencji Prasowej. Przez moje biurko przepływała rzeka informacji z Polski i ze świata o osiągnięciach i klęskach w tej sferze. Fascynująca praca. Trwał wyścig kosmiczny, energetyka jądrowa miała dawać tanią bezpieczną energię, niezwykłe perspektywy tworzyły lasery. No i komputery – wielkie, zawodne, pożerające prąd, ale bardzo obiecujące.
Stefan Bratkowski – wspaniały człowiek, doskonały dziennikarz, wizjoner – uruchomił w 1970 r. dodatek „Życie i Nowoczesność" do dziennika „Życie Warszawy". Była to latarnia morska, do której ciągnęli konstruktorzy, wynalazcy, naukowcy. Geniusze i wariaci. On mógł publikować teksty co tydzień, ja codziennie.
Wtedy pojawił się Jacek Karpiński i K-202. To, co zapowiadał ten łagodny człowiek o powierzchniowości nauczyciela fizyki z gimnazjum, zakrawało na science fiction. Twierdził, że jego minikomputer K-202 już teraz jest jednym z najszybszych na świecie. Gwarantował, że będzie najszybszy. Potraktowałbym go zdawkowo, jak wielu innych rozkochanych w swoich pomysłach wynalazców, gdyby nie to, że przyprowadził go Stefan Bratkowski. A poza tym Jacek Karpiński wyjął z ceratowej teczki pokaźny skoroszyt. Z pism wyglądało na to, że kilka firm zagranicznych walczy o Karpińskiego i jego K-202, nawzajem przebijając stawki. Przez kilka lat niemal codziennie zajmowałem się Karpińskim i jego dziełem.
Uczestniczyłem w dwóch zdarzeniach. W 1971 roku spotkaliśmy się w warszawskim Grand Hotelu na kolacji. Przyjechał prezydent jednej z najważniejszych wtedy amerykańskich firm komputerowych, Control Data Corporation (CDC), oraz jego prawa ręka, wiceprezydent na Europę. Po polskiej stronie: Karpiński, Bratkowski i ja. Oglądałem przybyszy jak zjawy z filmu amerykańskiego, ich ubrania, cygara, zegarki i przede wszystkim zachowanie. Przyjechali w jednym celu: przejęcia Karpińskiego i jego K-202.
Chcieli mieć Karpińskiego jako właściciela pomysłu i konstruktora K-202 u siebie – natychmiast. Karpiński odmawiał, tłumacząc, że jest związany z brytyjskimi firmami, Data-Loop i MB Metals, które wsparły jego projekt i zgodziły się na produkcję w Polsce. Zastrzegał, że nie naruszy, a tym bardziej nie złamie tej umowy.