Skandal na dworze Wilhelma II

Upadek Rzeszy zaczął się na długo przed I wojną światową - od upadku niemieckich elit, co przejawiało się choćby w skandalach obyczajowych na dworze kaisera.

Publikacja: 05.03.2020 21:00

Pałac Myśliwski w Grunewaldzie. To tu w styczniu 1891 r. kilkanaście osób z najbliższego otoczenia c

Pałac Myśliwski w Grunewaldzie. To tu w styczniu 1891 r. kilkanaście osób z najbliższego otoczenia cesarza urządziło orgię, o której dowiedziała się opinia publiczna

Foto: Domena Publiczna

Epoka wiktoriańska pozostaje synonimem ciasno zapiętej pod szyją pruderii i obyczajowego rygoryzmu, który z licznym potomstwem „babki Europy” rozprzestrzenił niemieckiego ducha na cały kontynent. Zdawało się, że protestancki purytanizm, obudowany mitem pruskiego przywiązania do prawa i porządku, święci ostateczne tryumfy. Ale choć ten mit udało się wyeksportować, stojące za nim wartości były zgniłe u źródła. Świadczy o tym skandal uchodzący za zwiastun końca imperialnej Rzeszy.

Szampański kulig w lesie...

Istniało kilka przyczyn, dla których aresztowanie Leberechta von Kotze było więcej niż sezonową atrakcją plotkarską Berlina. Rzadko pod klucz trafiał arystokrata, w dodatku szambelan i mistrz cesarskiego ceremoniału, a przy tym ulubiony zausznik kaisera.

Drugi powód wskazywał kierunek, w jakim zmierzało państwo pod panowaniem Wilhelma II. Von Kotze był więziony bez żadnych procedur sądowych, a nawet postawienia zarzutów. Do aresztu trafił prawem kaduka, jedynie na podstawie widzimisię cesarza. I choć pozbawianie wolności nie leżało w prerogatywach kaisera, bezprawny rozkaz wykonano bez żadnego sprzeciwu. Autorytet prawa, którym Prusy chełpiły się od czasów Fryca Wielkiego, zastąpił autorytet władzy – i to na wszystkich poziomach. Wkrótce pewien szewc w Köpenick udowodnił, że w Niemczech nie trzeba być nawet cesarzem, by aresztować, kogo się zechce, jeśli się nosi pruski mundur wojskowy.

Jednak zbiorową wyobraźnię rozpalało tło obyczajowe skandalu, o którym dawno dudniły pralnie i piwiarnie Berlina. Tłumaczy to poniekąd wysiłki cesarza, żeby sprawę trzymać z dala od jawnych procesów cywilnych, choć mleko było dawno rozlane.

Pałac cesarski wciąż odczuwał mdłości po karnawałowym bankiecie, jaki w styczniu 1891 r. wyprawiła księżna Charlotte, najstarsza siostra kaisera. Początkiem afery była bowiem kolacja wieńcząca szampański kulig w lesie Grunewald pod Berlinem. Prócz księżnej, czyniącej honory domu w królewskim Pałacu Myśliwskim, w zabawie uczestniczyło 14 osób z wierzchołka dworskiej hierarchii.

Wśród znakomitości był książę Fryderyk Karol Heski – przyszły szwagier cesarza i król elekt Finlandii, cesarski kuzyn – Fryderyk hrabia von Hohenau z żoną oraz małżonkowie von Kotze i drugi mistrz dworskiej ceremonii – Karl Schrader i jego żona Alida. Spoza dworu doproszono zaś Ludwiga von Knorringa – sekretarza rosyjskiej ambasady w Berlinie.

Dobry nastrój i alkohole poluźniły panom kołnierzyki, choć do końca kolacji obowiązywały nienaganne maniery. Wszelako po toastach i odprawieniu służby ogień w kominkach skłonił towarzystwo do ciśnięcia w kąt konwenansów, a z nimi szarf orderowych, paryskich sukni i bryczesów.

Tego, co zdarzyło się później, nie sposób nazwać inaczej niż orgią. Goście swobodnie wymieniali się partnerami, nie wybrzydzając na płeć i konfiguracje, choć paru panów ograniczyło się do zabawy w męskim towarzystwie. Pochłonięci nieskrępowaną rozrywką do późnej nocy arystokraci zaufali dyskretnemu położeniu Grunewaldu, nie przeczuwając, jak potężny katzenjammer czeka ich nazajutrz.

Nie wiemy, czy lista uczestników kuligu była przypadkowa, a przejście od deseru do wyuzdania przyszło spontanicznie. Niemniej swoboda, z jaką goście przyłączyli się do zabawy, pozwala założyć, że nie były to pierwsze i jedyne bachanalia na dworze. Wyjątkowość tej orgii tkwi wyłącznie w szczególe, że dowiedziała się o niej opinia publiczna. Wszakże nie za udział w grupowym seksie został aresztowany von Kotze.

Bardzo nieuprzejme donosy

Ekscesy w Pałacu Myśliwskim w Grunewaldzie zostały ujawnione prawie natychmiast. Wszystko za sprawą anonimów, których lawina spadła na uczestników bankietu, członków dworu, rodzinę cesarską i samego kaisera. Do dziś nieznany autor (lub autorka) w najdrobniejszych detalach opisał w listach, co kto robił i z kim owego wieczora. Choć nienaganna gramatyka i ortografia świadczyły o wykształceniu, obsceniczne słownictwo mogło zawstydzić niejednego furmana. Wszystko zostało zilustrowane wulgarnymi rysunkami genitaliów oraz kolażami ze zdjęć pornograficznych, w których głowy aktorów zastąpiły twarze bohaterów skandalu.

Szczególnie ostre ataki spadły na młodą Charlotte z pośledniego rodu von der Decken, która dla podniesienia swej pozycji społecznej z desperacji poślubiła jawnego homoseksualistę, Fryderyka von Hohenau. Anonim opisał ją jako nimfomankę, ponieważ rekompensowała sobie obojętność męża, sypiając z połową dworu, a szczególnie gustując w książętach.

Lecz nie ona jedna padła ofiarą napaści. Listy nie pominęły wyczynów Ernsta Gunthera księcia Szlezwiku-Holsztyna, a przy tym cesarskiego szwagra, który nie przypadkiem nosił przydomek oznaczający w slangu myśliwych męskiego zająca. W upodobaniu do domów publicznych raz tak się zapomniał, że w jednym z nich zgubił swój krzyż Orderu Orła Czarnego – najwyższe odznaczenie Rzeszy. Za tym poszedł opis upojnych nocy w domu syna „żelaznego kanclerza” – Herberta von Bismarcka, gdzie do świtu bawiły się młode szlachcianki. Książę Aribert von Anhalt – wkrótce przewodniczący Niemieckiego Komitetu Olimpijskiego – został oskarżony o homoseksualizm. Po jego hucznym ślubie, na którym gościła królowa Wiktoria, podejrzenia anonima okazały się słuszne. Młoda żona wywołała nowy skandal, występując o unieważnienie małżeństwa. Dostało się także żonie von Schradera – jej dom miał być miejscem lesbijskich bankietów.

Dwór był przerażony, ponieważ zawarta w listach obfitość szczegółów lokowała anonima w ścisłym kręgu arystokratycznej śmietanki. Jeszcze bardziej zaniepokojony był kaiser, ponieważ pod jego „osobistymi rządami” pałac cesarski nie był już prestiżową ozdobą, ale realnym ośrodkiem władzy politycznej, tracącej powagę i autorytet. Skandal groził zrujnowaniem jego nowego absolutyzmu, lecz dwór był zupełnie bezradny.

Falę listów próbowano przeczekać, ale nadzieje okazały się płonne. Rok później anonimy wciąż napływały niesłabnącą lawiną, a co gorsza, nadawca niczego nie żądał, trudno więc go było przekupić. Tymczasem treść listów wylała się za mury pałaców. Przez obrzydzenie arystokracji do pracy, choćby szło o otwarcie koperty, korespondencja przechodziła przez ręce kamerdynerów i pokojówek – na ogół dyskretnych, ale nie zawsze.

Dopiero wiosną 1892 r., lecz z zachowaniem najgłębszej poufności i po cenzorskiej obróbce, sprawę przekazano policji. W utajnionym policyjnym archiwum do dziś uchowało się prawie ćwierć tysiąca listów, jednak ogołoconych z najbardziej pikantnych szczegółów, a zwłaszcza obrazków.

Komisarz Eugen von Tausch poprowadził śledztwo z imponującym rozmachem. Nie szczędził grosza na płatnych informatorów, a nawet zlecił stałą obserwację skrzynek pocztowych. Mimo to, po żmudnym i kosztownym dochodzeniu, śledczy wiedzieli tyle, ile na początku. Do dziś posądza się von Tauscha o nieudolność, choć za fiaskiem mógł stać zwykły konformizm. Doświadczony śledczy musiał rozumieć, że nierozsądnie jest wkładać głowę do gniazda żmij, a szczególnie niebezpieczne są tropy wiodące do członków rodziny cesarskiej.

Tausch nie byłby wyjątkiem w aparacie sprawiedliwości, który ten rodzaj rozsądku miał we krwi. Zgodnie z artykułem 175 kodeksu karnego za praktyki homoseksualne maluczkich karano więzieniem, ale tytuły i wysokie urzędy uwalniały nieprzebrane pokłady tolerancji, a zazwyczaj powodowały ślepotę. Lata później, gdy Maksymilian Harden uderzył w homoseksualny krąg Eulenberga w otoczeniu cesarza, oskarżyciel pierwszy zapłacił wyrokiem. Przy tym trudno się odwoływać do moralności kaisera, gdy dwór wydał krocie na uciszenie skandali seksualnych samego Wilhelma. By jednak nie ogłaszać porażki, Tausch musiał kogoś rzucić na pożarcie. Stworzył portret psychologiczny sprawcy, który miał być osobą zniewieściałą, a przez to histeryczną i skłonną do plotek. Pech chciał, że w opisie rozpoznano Leberechta von Kotze – co było tym łatwiejsze do przełknięcia dla dworu, że nikt go szczególnie lubił. Powody niechęci były te same, dla których mistrz ceremonii został ulubieńcem cesarza – miał talent do jadowitych złośliwości, ekstrawaganckiej mody i intryg.

Honor i krew

Wilhelm II zaakceptował kozła ofiarnego bez cienia dowodu i kazał go aresztować. Nadzieje na zakończenie sprawy pękły jednak jak bańka mydlana. W szufladach i szafach von Kotzego policja nie znalazła nic podejrzanego, a gwoździem do trumny teorii Tauscha były kolejne listy, których oskarżony nie mógł napisać pod strażą. Co więcej, autor groził rozpętaniem jeszcze większego piekła, jeśli niewinnie podejrzany nie zostanie zwolniony.

Kaiser uczynił to po trzech tygodniach, a usłużny trybunał wojskowy zrehabilitował szambelana, przejmując na siebie odium bezprawia, co przewodniczący sądu potwierdził swoją dymisją. Do szczęśliwego zakończenia jednak nie doszło. Baron von Schrader, uczestnik pamiętnej kolacji, i marszałek dworu Hugo von Reischach nie porzucili podejrzeń i rzucania publicznych oskarżeń.

Ponieważ w Prusach honor i krew były nierozerwalnie złączone, Kotze wyzwał Schradera na pojedynek, lecz w styczniu 1895 r. obaj panowie strzelali niecelnie. Toteż gdy w Wielką Sobotę tego samego roku von Kotze stanął oko w oko z Reischachem na stacji kolejowej Halensee pod Berlinem, strzelano do skutku, aż za ósmym razem marszałek trafił mistrza ceremonii w nogę. Nazajutrz Wilhelm II gratulował rannemu męstwa, przysyłając mu wielkanocną pisankę...

Mimo to nawet dwa pojedynki nie skłoniły von Schradera do zapomnienia o sprawie. Kontynuował ataki, a gdy Kotze skierował sprawę do sądu, tym razem on został wyzwany. Szambelan trzy razy odmawiał pojedynku, czekając na finał procesu, lecz że był rotmistrzem rezerwy, sąd honorowy w Rethenow kazał go wydalić z grona oficerów. Wilhelm II zrazu nie przyjął wyroku, ale gdy ten sam werdykt zapadł w Hanowerze, kazał Kotzemu stoczyć pojedynek pod groźbą utraty praw honorowych.

Stojąc na straży prawa, sam cesarz wymuszał przestępstwo. Mniejsza, że pojedynki były nielegalne, lecz zważywszy na postawione warunki, jawnie podżegał do morderstwa. Adwersarze mieli strzelać dowolną ilość razy z broni wojskowej, co przy minimalnej odległości dziesięciu kroków od celu zmniejszało szanse przeżycia do zera.

W Wielki Piątek 1896 r., co w kraju protestanckim było wyjątkowym bluźnierstwem, w Ravensbergu pod Poczdamem von Kotze trafił przeciwnika w brzuch, tą samą kulą krusząc mu kręgosłup. Ranny von Schrader zmarł po kilku godzinach.

Wilhelm II bardzo niezgrabnie wyciszał sprawę, zakazując druku nekrologów w gazetach, ale nic tak nie ożywia polityki jak śmierć. Reichstag skorzystał z okazji, żeby przypomnieć o swoim istnieniu, wytaczając batalię przeciw archaicznemu barbarzyństwu pojedynkowych obsesji. Konserwatywna prawica załamywała ręce, że cesarstwo własnymi rękami niszczy ideę monarchii, a opinia publiczna obserwowała szaleństwo panujące w instytucji, która pochłaniała piątą część budżetu Rzeszy. Jedynie lewica okazała zadowolenie, że arystokraci zamierzają sami się wystrzelać.

Kotze znów musiał zostać kozłem ofiarnym, lecz po oskarżeniu o zabójstwo wyrok dwóch lat i trzech miesięcy więzienia nie był przesadnie surowy. Zwłaszcza że twierdza w Kłodzku oferowała więźniowi apartament ze służbą, a po trzech miesiącach cesarz go ułaskawił.

Anonim zamilkł cztery lata od początku afery i przepadł bez śladu, a typowanie jego tożsamości zawsze było spekulacją bez cienia dowodu. Wszakże na czele listy podejrzanych figuruje ostatnio Charlotte, siostra cesarza. Mają na to wskazywać trapiące ją od dzieciństwa problemy emocjonalne i choroby, uzależnienie od dzikich romansów, nieskrępowanej zabawy, intryg i papierosów, a w końcu śmierć w zakładzie psychiatrycznym. Faktem jest, że Wilhelm II postanowił usunąć ją z dworu, choć sprawa miała dotyczyć innego skandalu. Poszło o zgubienie intymnego dziennika, w którym z bezwzględną szczerością opisała członków rodziny i dworu. Jednak żaden badacz nie zdecydował się na porównanie charakteru pisma, co mogłoby zamknąć temat na zawsze. Zapewne w Niemczech wciąż żyje duch komisarza Tauscha, który wolał zbyt wiele nie wiedzieć.

Epoka wiktoriańska pozostaje synonimem ciasno zapiętej pod szyją pruderii i obyczajowego rygoryzmu, który z licznym potomstwem „babki Europy” rozprzestrzenił niemieckiego ducha na cały kontynent. Zdawało się, że protestancki purytanizm, obudowany mitem pruskiego przywiązania do prawa i porządku, święci ostateczne tryumfy. Ale choć ten mit udało się wyeksportować, stojące za nim wartości były zgniłe u źródła. Świadczy o tym skandal uchodzący za zwiastun końca imperialnej Rzeszy.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO