Mimo że Mateusz Morawiecki staje na czele gabinetu jako specjalista od gospodarki, paradoksalnie w krótkiej perspektywie najwięcej do zrobienia ma poza jej obszarem. Jego misję zdefiniowali już właściwie wszyscy ze ścisłego kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości, z prezesem Kaczyńskim na czele. Ma poprawić wizerunek rządzonej przez PiS Polski i odwojować relacje z partnerami na Zachodzie.
Jednak szansa, jaką otrzymuje, jest zarazem pułapką, bo politykę ekipy rządzącej robi nie tylko premier. Ta polityka to suma aktywności wszystkich członków Rady Ministrów, a w polskim przypadku – trochę jak za czasów PRL – także efekt realizacji linii rządzącej monopartii. Zatem już na początku Morawiecki staje się zakładnikiem prezesa Kaczyńskiego, a jeśli nie dokona zmian w Radzie Ministrów, także błędów dotychczasowych szefów resortów. Jego pojednawcze zapewnienie z piątku, że nie przewiduje zmian w rządzie, bo ceni pracę wszystkich kolegów i koleżanek, to sygnał, że przeprowadzenie bardziej znaczących zmian personalnych będzie dla niego problemem. Jeśli to nawet tylko kurtuazja, zostaje mu – prócz ciężkiej przeprawy z prezesem – ścieżka zmian strukturalnych. Tak najłatwiej mu będzie pozbyć się z rządu osób, które są dla niego obciążeniem. Nie będę tu przedstawiał swoich typów personalnych, skupię się na sprawach. Te są dość oczywiste.
Pierwsza kwestia to polityka zagraniczna. Ocieplenie relacji z sąsiadami. Najpilniejsza jest sprawa konfliktu z Ukrainą. Dziś na ołtarzu rozbieżnych polityk historycznych w popiół obraca się zarówno nasza wieloletnia strategia reprezentowania Ukrainy w UE, jak i zadanie stabilizowania systemu wolnościowego nad Dnieprem. Można to załatwić tylko i wyłącznie w formie instytucjonalnej poprzez możliwie najbliższą współpracę odpowiednich agend odpowiedzialnych za tę politykę, czyli instytutów pamięci – polskiego i ukraińskiego. Ukraina wydaje się na takie wyzwanie gotowa, potrzeba tylko wyciągniętej ręki ze strony Warszawy.
Poprawienie stosunków z Zachodem to praca tyleż tytaniczna, co wymagająca wyjątkowej cierpliwości. Przede wszystkim należy wycofać się z czysto godnościowej retoryki na rzecz bardziej pragmatycznej. To zasadnicza redefinicja dotychczasowej narracji płynącej z Warszawy. Trzeba przyjąć, że w istocie mamy problem z oceną naszych ustaw sądowniczych, i rozpocząć dialog z krytykami. Konsekwencją musi być negocjacyjne wycofanie się z tych pozycji, które dla naszych partnerów są nie do zaakceptowania, i dokonanie stosownych korekt ustawowych w kraju.
To samo dotyczy szeregu niepotrzebnych sporów, takich choćby jak kwestia uchodźców czy wyrębu Puszczy Białowieskiej. Mam wrażenie, że jest to prostsze, niż się wydaje. Tam, gdzie Beacie Szydło brakowało siły czy wyobraźni politycznej, Morawiecki ma szansę nie tylko na dialog, ale także na przedstawienie nowych pomysłów. Myślę tu o aktywnej roli w kreowaniu wspólnej polityki europejskiej, co nie było dotąd mocną stroną polskiej dyplomacji. Można mieć nadzieję, że po zmianach w Warszawie Bruksela takiej aktywności oczekuje.