Szef resortu edukacji, pytany przez "Nasz Dziennik" o edukację seksualną w szkołach, zauważył, że "zgodnie z polskim prawem nie można wprowadzić żadnych dodatkowych zajęć, które byłyby niezgodne z podstawami programowymi ani z programem wychowawczym szkoły". - Jeśli w programie wychowawczym szkoły nie ma tego typu zajęć, to one nie mogą być wprowadzone. Dodatkowo każde takie zajęcia wymagają zgody rodziców. Jeśli rodzice nie wyrażają zgody, aby ich dziecko uczestniczyło w jakichś zajęciach dodatkowych, nikt nie ma prawa ich do tego zmusić, ani dyrektor, ani władze samorządu terytorialnego - powiedział.

Piontkowski stwierdził, że "na razie nigdzie nie doszło do wprowadzenia homopropagandy". - Widzimy jednak, że taki proces może mieć miejsce, i chcemy go zatrzymać. Ciężko jednak o wiążące deklaracje w pierwszych tygodniach urzędowania. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem, by od wczesnego dzieciństwa przyzwyczajać lub wręcz nakłaniać dzieci do tego typu zachowań - zapowiedział.

- Przytłaczająca część Polaków nie chce rewolucji ideologicznej w szkole i oczekuje, że MEN, a także kuratoria oświaty pomogą im obronić się przed środowiskami, które na siłę to forsują - dodał. - Jeżeli rodzice mają jakieś wątpliwości, że coś dzieje się niezgodnie z prawem, w pierwszej kolejności powinni zwrócić się do kuratorium z prośbą o sprawdzenie na miejscu, jak wygląda sytuacja. Wystarczy tylko minimum zainteresowania ze strony rodzica. Tu presja społeczna ma sens - przekonywał minister.

Pytany o warszawską Deklarację LGBT+ Piontkowski stwierdził, że "część nauczycieli nie uświadamia sobie, co próbuje się wprowadzić". - Nie zawsze jest tak, że nauczyciele na siłę próbują ideologizować dzieci. Część korzysta po prostu z jakiejś oferty programowej zajęć dodatkowych, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się na nich dzieje. Każdy taki przypadek trzeba oczywiście sprawdzić. Tam, gdzie usiłuje się ideologizować dzieci, kuratorium za każdym razem będzie służyło pomocą rodzicom - zapowiedział.