Od kilku dni rosyjska Duma nalega na wprowadzenie embarga na gruzińskie wina i wodę mineralną, zwróciła się nawet w tej sprawie do rządu. Powodem ma być niedzielne wystąpienie dziennikarza prywatnej gruzińskiej stacji Rustawi 2, który obraził, używając wulgaryzmów, prezydenta Rosji Władimira Putina. Zapewne premier Dmitrij Miedwiediew długo by się nie wahał i boleśnie uderzył w gruzińską gospodarkę, gdyby Władimir Putin nie odezwał się we wtorek wieczorem.
Niespodziewanie wyszedł przed kamery i udając całkowicie niezaangażowaną osobę, oświadczył, że jest przeciwny wprowadzeniu sankcji, ponieważ „szanuje naród gruziński". Zapowiedział też, że Rosja nie będzie wszczynała sprawy karnej wobec dziennikarza, którego zachowanie potępiły wcześniej władze w Tbilisi.
Szef gruzińskiej dyplomacji Dawid Zalkaliani błyskawicznie poparł „słuszną" decyzję rosyjskiego prezydenta, po raz kolejny oskarżając dziennikarza o „prowokację". Trwający od kilku tygodni konflikt pomiędzy Gruzją a Rosją miałby zapewne szansę na uspokojenie, gdyby do Tbilisi nie dotarła druga część przemówienia Putina. Przed tym jak zrezygnował z pomysłu wprowadzenia sankcji, rosyjski prezydent postanowił przedstawić własną wizję historii Gruzji, sięgającą czasów Imperium Rosyjskiego.
Przeczytaj też: Kaukaz był o krok od wojny
Stwierdził, że Osetia, „będąc samodzielnym państwem, dołączyła do Rosji w 1774 roku", a Abchazja jako „niepodległe państwo" w 1810 r. Powiedział, że w 1918 r. Gruzja „okupowała Abchazję", a w latach 1919–1920 dokonała „ludobójstwa" w Osetii. Przeskoczył do czasów Stalina i Berii i zasugerował, że ci, będąc Gruzinami, wydali rozkaz NKWD, która zachowała się „bardzo brutalnie" wobec Abchazów. – Celem było pochłonięcie tego terytorium przez Gruzję – mówił.