Według danych Biełstatu (urząd statystyczny) w styczniu 2019 r straty miało 13,7 proc. gospodarstw państwowych na Białorusi korzystających w pomocy państwa i 55,9 proc., które takiej pomocy nie dostają. Dane nieoficjalne są dużo gorsze.
- W ciągu ostatnich 20 lat władze Białorusi włożyły w rozwój rolnictwa około 50 mld dol. - to więcej aniżeli w jakiejkolwiek innym sektorze gospodarki kraju. Jednak wiele z gospodarstw jedzie na stratach praktycznie przez cały okres niezależnej Białorusi. Przez wszystkie te lata gospodarstwa istnieją dzięki anulowaniu ich długów. Zobowiązania są umarzane np. przez inflację, a warto przypomnieć, że w całym okresie istnienia niepodległej Białorusi ceny wzrosły miliard razy. Gospodarstwa trwają także dzięki sponsorom, którymi są przedsiębiorstwa i instytucje z innych sektorów, a także dzięki przeniesieniu długów na inne organizacje i struktury państwa. Np. w latach 2017-2018 do budżetów lokalnych organów władzy po stronie wydatków trafił 1 mld dol. długów gospodarstw rolnych - pisał ekonomista Leonid Złotnikow na łamach „Gazety gospodarczej”.
Państwowe rolnictwo to idea fix białoruskiego dyktatora - w przeszłości dyrektora sowieckich kołchozów (odpowiednik peerelowskiego pegeeru – red.) i sowchozów (spółdzielnie rolne – red.).
We wtorek jak informuje białoruska gazeta Solidarność, Aleksander Łukaszenko odwiedził kilka kołchozów i sowchozów uchodzących za najbardziej dochodowe. Podczas „gospodarskiej wizyty” w jednym z gospodarstw Łukaszenko zapytał mechanizatora maszyn rolniczych o zarobki latem (żniwa). Mężczyzna odpowiedział, że dostaje maksymalnie 600-700 rubli miesięcznie, co odpowiada 250 dol. (950 zł). I nie chciał z entuzjazmem przyznać, że za takie pieniądze można wyżyć. Prezydent zrzucił winę na wiejskie lenistwo.
- Nawet prosiaka nie chcą trzymać, o krowie nawet mowy nie ma. Mówię, że jeżeli by na wsi ludzie zarabiali choć 800-850 rubli i jeszcze dwoje pracowali, to żyć można - dodał posiadacz kilku rezydencji z kryształowymi żyrandolami i złoconymi lustrami.