"Repolonizacja" mediów: Straszenie Niemcami

Polski rynek mediów jest bardzo pluralistyczny. Nie istnieje żaden związek między efektami pracy polskich dziennikarzy a kapitałem wydawcy. O co więc chodzi w kampanii dotyczącej „repolonizacji"? – pisze były prezes TVP

Aktualizacja: 03.12.2018 16:25 Publikacja: 02.12.2018 18:47

"Repolonizacja" mediów: Straszenie Niemcami

Foto: 123RF

Na przedwyborczym wiecu we Włocławku premier Mateusz Morawiecki przekonywał: „Media w ogromnej większości są zagraniczne, należą do naszej opozycji". Nie jest łatwo wyjaśnić, co naprawdę miał na myśli. Czy chciał przekonać wyborców, że to opozycja, czyli Schetyna na spółkę z Lubnauer są właścicielami działających w Polsce zagranicznych mediów? A może premier jest przekonany o istnieniu globalnego spisku właścicieli mediów wymierzonego w rząd „dobrej zmiany".

Kiedy przed kilku laty zapisy nielegalnych nagrań z restauracji „Sowa & Przyjaciele" opublikowało „Wprost", dla polityków PiS był to przykład działania wolnych polskich mediów w dobrej sprawie. Gdy niedawno taśmę z rozmową Morawieckiego opublikował Onet, optyka uległa radykalne zmianie. To, co prawda, tylko „odgrzewane kotlety", ale jednak skandaliczne działania niemieckich mediów („partii zewnętrznej" – jak pisze posłanka Pawłowicz) na szkodę interesów Polski. Jedno jest oczywiste. Gdy Mateusz Morawiecki chce zmobilizować wyborców PiS, mówi wprost: zagraniczne równa się wrogie. A Michał Karnowski na prawicowym portalu Wpolityce adresuje swoje żale bardzo konkretnie. Pisze o „niemieckiej dominacji" i niemieckich mediach, które sprawują rząd dusz w naszym kraju. O tym, że ponad 90 proc. mediów w Polsce należy do zagranicznych właścicieli, głównie z Niemiec, mówili swego czasu Stanisław Piotrowicz i Marek Kuchciński.

A jak jest naprawdę? Po pierwsze: nieostre jest dziś samo określenie „media". Czytanie prasy wymaga pewnego skupienia uwagi. Radio często towarzyszy nam podczas podróży samochodem lub w czasie wykonywania różnych czynności. Jeszcze inaczej korzystamy z telewizji. Internet to po części tylko inna forma kontaktu z treściami przygotowanymi przez prasę, radio lub telewizję, ale także niepoliczalne zasoby treści jakimi są choćby blogi. Wszyscy rywalizują o naszą uwagę. Jeszcze niedawno istniała granica: 24 godziny na dobę; dłużej nie da się czytać i oglądać. To już nie aktualne. Korzystanie z dwóch albo i trzech ekranów staje się normą.

Telewizyjna (prawie) równowaga

Co to znaczy „90 proc. mediów"? Gdyby decydować miała wartość spółek, roczne zyski lub obroty firm, do których polskie media należą, wtedy można stwierdzić, że media w Polsce są w większości amerykańskie, bo nikt nie może pod tym względem równać się z właścicielem TVN, medialnym gigantem „Discovery" działającym w 180 krajach. Ale to przecież absurd. Więc co? Liczba kanałów telewizyjnych i radiowych? Liczba tytułów prasowych? Tu jednak zaczynamy sumować nie tylko gruszki ze śliwkami, ale nawet orzechy kokosowe z pojedynczymi ziarnami maku.

Polityków interesuje przede wszystkim wpływ mediów na opinię publiczną. W przypadku telewizji liczy się więc liczba widzów (czyli używając branżowego żargonu „oglądalność"), a także udział poszczególnych stacji w ogólnej widowni. Podobnie w odniesieniu do radia. Dla rynku prasowego ważna jest liczba sprzedanych egzemplarzy, a także wskaźnik czytelnictwa (bo egzemplarz gazety czyta przecież zwykle więcej osób). To jednak nie wszystko, bo kontakt z prasą (i w formie płatnej i bezpłatnej) mamy też w sieci. W badaniach internetu mierzona jest przede wszystkim liczba osób odwiedzających poszczególne portale czy blogi (to tzw. realni użytkownicy) i liczba odwiedzin, która mówi, czy portal ma stałych, wiernych użytkowników, a wreszcie czas korzystania.

Spróbujmy więc zaprowadzić nieco porządku. Zacznijmy od telewizji, bo przeciętny Polak na oglądanie jej w tradycyjny sposób poświęca wciąż blisko cztery godziny dziennie. Tu podział rynku jest klarowny. Blisko trzy czwarte widowni w ciągu doby gromadzą stacje należące do trzech grup kapitałowych. To 26 kanałów Polsatu, 12 stacji Telewizji Polskiej i 11 – TVN. Stacje najczęściej oglądane to tzw. wielka czwórka: TVP 1, TVP 2, Polsat i TVN. Ich udziały wahają się zwykle w granicach 8–12 proc. Pozostałe 25 proc. rynku dzieli między siebie ponad 200 polskojęzycznych kanałów dostępnych w telewizji naziemnej, satelitarnej i kablowej. Tylko nielicznym udaje się osiągnąć poziom jednego procenta udziału w ogólnej widowni.

Szczególne emocje, a mówiąc wprost: wrogość po prawej stronie sceny politycznej budzi niezmiennie TVN 24. Warto więc zatrzymać się na moment przy stacjach informacyjnych. TVP Info ma ok. 3,5 proc. udziału w rynku, co oznacza, iż średnio w ciągu doby gromadzi 200 tys. widzów, Polsat News – nieco ponad 1 proc. (ok. 60 tys. widzów), zaś TVN 24 – 4,5 proc. udziału (250 tys. widzów). Mamy więc, jeśli chodzi o widownię, w rywalizacji drużynowej „polski" – „zagraniczny" stan bliski równowagi, ze wskazaniem na podmioty polskie. W rywalizacji indywidualnej „zagraniczny" wygrywa, ale zawdzięcza to sympatii telewidzów, bo startuje z trudniejszej pozycji: nie wszyscy polscy widzowie mogą odbierać TVN 24.

Zdecydowana większość rynku telewizyjnego (mierzonego liczbą widzów, a nie liczbą potencjalnie dostępnych kanałów) należy więc do nadawców polskich: publicznej TVP i stacji komercyjnych. Amerykanie przez swoje stacje z grupy TVN i niszowe kanały nadające pod marką Discovery kontrolują nieco ponad jedną czwartą. A gdzie Niemcy? Tu ich nie ma („nic albo prawie nic"). Na marginesie: Jacek Kurski twierdzi, że pomiary oglądalności krzywdzą TVP. Gdyby tak było, oznaczałoby to, iż przewaga polskich nadawców na rynku telewizyjnym jest jeszcze większa.

Radio bardziej polskie

Na rynku radiowym jest inaczej. Tu stacje zagraniczne mają mocniejszą pozycję. Niemieckich właścicieli (Bauer Media Group) ma największa stacja, czyli RMF (a także inne należące do tej grupy jak RMF Classic czy RMF-Max). To jednak łącznie niespełna 30 proc. Drugie w kolejności mierzonej udziałem w czasie słuchania Radio Zet (obecnie niespełna 15 proc.) długo należało do francuskiej grupy Lagardere, a przed kilkoma miesiącami (po akceptacji UOKiK) trafiło do Czech Media Invest. Czy jednak politycy PiS naprawdę sądzą, że Czech Daniel Křetínský i jego wspólnik Słowak Patrik Tkáč oraz Niemka Yvonne Bauer, pra-, prawnuczka Ludolpha Bauera, który w 1875 roku założył w Hamburgu rodzinną firmę wydawniczą, realizują wspólnie jakąś „zagraniczną" linię polityczną wrogą polskim władzom? Na marginesie: Křetínský i Tkáč szykują się już do sprzedania radia Zet. Wiele wskazuje, że trafi ono w polskie ręce.

Wśród nadawców radiowych niemiecka własność to więc mniej więcej jedna trzecia, a polska – mniej więcej połowa. Średnio 20 proc. odbiorników jest włączonych na stacje radia publicznego, reszta to stacje koncesjonowane. Polskie jest zarówno nieprzychylne „dobrej zmianie" TOK FM, jak bardzo przychylne Radio Maryja. Fakt, iż informacyjna stacja TOK FM ma znacznie więcej słuchaczy niż informacyjne Polskie Radio 24, to również efekt wyłącznie indywidualnych decyzji słuchaczy.

Prasa spolaryzowana

Tradycyjna prasa papierowa to rzeczywiście obszar zdominowany przez wydawców niemieckich,lub z większościowym kapitałem niemieckim. Na pierwszym miejscu jest wspomniana już przy okazji radia RMF grupa Bauer, która chlubi się tym, że jej czasopisma docierają do 17 milionów Polaków, a roczna sprzedaż wszystkich posiadanych przez tego wydawcę tytułów przekracza 220 milionów egzemplarzy. Są to pisma luksusowe, jak „Pani", i popularne, od takich tytułów jak „Życie na gorąco" (pół miliona egzemplarzy sprzedanego nakładu!) i „Twoje Imperium", aż po „Cuda i objawienia" oraz „Życie i wiara". Podstawa potęgi Bauera to głównie osiem czasopism telewizyjnych sprzedawanych co tydzień w ilości 2 mln egz. Absolutny lider polskiego rynku prasy, tygodnik „Tele Tydzień" jeszcze niedawno ukazywał się w nakładzie znacznie przekraczającym milion. Trudno jednak przyjąć, że tzw. tv-guidy wywierają istotny wpływ na sympatie polityczne Polaków.

Bauer to w polskiej prasie siła, której nie należy lekceważyć, ale na pewno większy wpływ na kształtowanie opinii publicznej mają dzienniki. Dzienniki ogólnokrajowe to obszar mocno pluralistyczny. Liderem jest tabloid „Fakt" należący do niemiecko-szwajcarskiego wydawnictwa Ringier Axel Springer, sprzedawany w nakładzie ok. 230 tys. egz. i docierający do 8 proc. dorosłych Polaków. Pozostałe dzienniki (m.in. „Gazeta Wyborcza", „Super Ekspress", „Rzeczpospolita", „Nasz Dziennik", „Gazeta Polska Codziennie") mają polskich właścicieli. I w tym obszarze zróżnicowany kapitał polski ma więc przewagę.

Czołowym argumentem na rzecz dekoncentracji czy repolonizacji mediów jest pozycja należącej do kapitału niemieckiego grupy Polska Press. Koncern ten, wydający 20 dzienników, zwykle po jednym w każdym województwie, jest praktycznie monopolistą wśród prasy regionalnej. Rynek to jednak niezmiernie ubogi i szybko ubożejący. Tylko trzy spośród dzienników koncernu z Pasawy osiągają sprzedaż przekraczającą 20 tys. egzemplarzy, a większość nie przekracza nawet granicy 10 tys. Przywiązywanie takiej wagi do regionalnych dzienników Polska Press to relikt myślenia z czasów, gdy jedynym źródłem informacji były organy Komitetów Wojewódzkich PZPR.

Wśród tygodników opiniotwórczych – choćby z definicji mających szczególny wpływ na opinię publiczną – różnorodność jest pełna. Do niemieckiego właściciela (RASP) należy tylko „Newsweek Polska". Pierwsze miejsce w rankingu sprzedaży zajmuje od dłuższego czasu „Gość Niedzielny", potem jest „Polityka". „Newsweek" jest dopiero trzeci, dalej „Sieci" i „Do Rzeczy", „Tygodnik Powszechny", „Gazeta Polska" i " Przegląd". Pluralizm jest więc pełny, a – licząc wielkość sprzedaży – własność polska wygrywa z zagraniczną trzy, a nawet cztery do jednego.

Prasa papierowa, zwłaszcza jeśli mowa o prasie opiniotwórczej, to jednak kurczący się szybko segment rynku mediów. Więcej osób czyta dziś teksty „Gazety Wyborczej", płacąc za prenumeratę internetową, niż kupując gazetę w kiosku. Wszystkie gazety (ale także stacje telewizyjne i radiowe) mają też serwisy internetowe, na gorąco aktualizowane. Papierową „Gazetę" kupuje dziś niespełna 90 tys. osób, ale tylko w sierpniu serwis „wyborcza.pl" zanotował 6,5 mln użytkowników i prawie 60 mln odsłon.

W internecie za wroga publicznego nr 1 politycy PiS uważają Onet, największy z portali, należący – podobnie jak dziennik „Fakt" i tygodnik „Newsweek" do spółki Ringier Axel Springer. To, że Onet jest pierwszy (we wrześniu: 11 mln użytkowników i blisko 420 mln odsłon), nie oznacza jednak, że stanowi większość. Niemal identyczne wyniki (10,5 mln użytkowników, ale 450 mln odsłon) ma portal Wirtualna Polska. Właścicielem jest spółka akcyjna notowana na warszawskiej giełdzie, kontrolowana przez dysponujących większością akcji polskich założycieli.

Wśród niepoliczalnej praktycznie oferty dostępnej w internecie liczą się jednak nie tylko największe portale. Prawicowy serwis wPolityce miał we wrześniu milion użytkowników i ponad 20 mln odwiedzin. Spora grupa to serwisy religijne. Największy spośród nich: Deon odnotował we wrześniu 1,25 mln użytkowników i 6 mln odsłon; związany z katowickim „Gościem Niedzielnym" serwis gość.pl miał 600 tys. użytkowników i ponad 12 mln odsłon.

Tajemnicza repolonizacja

Przy znaczącej obecności podmiotów zagranicznych, polski rynek mediów jest więc w rzeczywistości bardzo pluralistyczny. Co więcej, nie istnieje żaden związek między efektami pracy polskich dziennikarzy, ich publikacjami a kapitałem wydawcy. O co więc chodzi w kampanii dotyczącej „repolonizacji"?

Szczerze powiedziała o tym posłanka Barbara Bubula, była członkini KRRiT: „Repolonizacja to nie tylko ograniczenie udziału zagranicznego kapitału, ale też odwrócenie nierównowagi ideowej w mediach. Bo antypolskie mogą być także media, których właściciele są obywatelami RP". Określenie „zagraniczny" jest więc swego rodzaju zasłoną dymną, a media polskie to dla PiS tylko te, które kochają dobrą zmianę.

Przy okazji afery związanej z KNF światło dzienne ujrzały też informacje o nieformalnych naciskach, jakim mogą podlegać właściciele polskich firm prywatnych, także i tych działających na rynku mediów. Na poważne firmy zagraniczne wpływać trudniej. Zagraniczny kapitał w polskich mediach jest więc – paradoksalnie – stabilizatorem niezależności całego rynku.

Tuż po pierwszej turze wyborów samorządowych cel, jaki stoi przed PiS przed wyborami parlamentarnymi, jasno zdefiniował sam Jarosław Kaczyński: „żeby każdy Polak wiedział, że w ciągu tych czterech lat pod rządami PiS Polska poszła do przodu i to bardzo mocno pod wieloma względami". Do tego potrzebna jest kontrola nad mediami. W czasach, które Kaczyński przecież dobrze pamięta, to się nazywało „propaganda sukcesu". Ale, jak prezes również powinien pamiętać, nie skończyło się do dobrze dla niepodzielnie rządzącej partii.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Juliusz Braun jest członkiem Rady Mediów Narodowych, byłym prezesem TVP (2011–2015)

Na przedwyborczym wiecu we Włocławku premier Mateusz Morawiecki przekonywał: „Media w ogromnej większości są zagraniczne, należą do naszej opozycji". Nie jest łatwo wyjaśnić, co naprawdę miał na myśli. Czy chciał przekonać wyborców, że to opozycja, czyli Schetyna na spółkę z Lubnauer są właścicielami działających w Polsce zagranicznych mediów? A może premier jest przekonany o istnieniu globalnego spisku właścicieli mediów wymierzonego w rząd „dobrej zmiany".

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Agnieszka Markiewicz: Zachód nie może odpuścić Iranowi. Sojusz między Teheranem a Moskwą to nie przypadek
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Rada Ministrów Plus, czyli „Bezpieczeństwo, głupcze”
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Pan Trump staje przed sądem. Pokaz siły państwa prawa
Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem