Wybory miały się odbyć za rok. A socjaldemokratyczny kanclerz Christian Kern (SPÖ), były prezes kolei austriackich, fundujący uchodźcom darmowe przejazdy pociągiem po kraju, w 2018 r. zamierzał po raz kolejny wznowić wielką koalicję z chadekami (ÖVP). Mimo że koalicjanci skakali sobie do oczu. Gdzie dwóch się kłóci, tam trzeci zaciera ręce. Na czoło sondaży wysunęła się więc Partia Wolności (FPÖ) z brunatnym programem na sztandarach. Austriacka odmiana Marie Le Pen, Geerta Wildersa i niemieckiej AfD. Rządzący w Wiedniu koalicjanci jak kwaśne wino odsuwali od siebie myśl o wyborach. Cała układanka runęła, gdy w maju minister spraw zagranicznych Sebastian Kurz z chadeckiej partii wykopał dołek pod swoim szefem i zajął jego miejsce.
Kurz – typ Macrona, młody, hiperaktywny, przebiegły. Z życiorysem ograniczonym do dwóch punktów. Urodził się, po czym został politykiem: w wieku 24 lat wiceministrem, trzy lata później szefem dyplomacji, najmłodszym w UE. Na niczym innym się nie znał, skoro dla polityki przerwał studia prawa. Ale obydwie funkcje sprawował wzorowo. W stylu wytrawnego gracza zaczął rozdawać karty. Najpierw rzucił swoją partię na kolana, potem zagrał va banque: zerwał wielką koalicję, zażądał przedterminowych wyborów, a wznowienie aliansu z SPÖ uznał za kazirodztwo. Dla chadecji i dla Austrii. A co równie ważne, przestawił zwrotnicę w polityce rządu o 180 stopni. I to w najbardziej palącym problemie Europy – uchodźczym.
Frustracje i jęki
Po wrześniu 2015 Angela Merkel otworzyła granice Niemiec przed migrantami, pół roku później szlak bałkański z tłumnie maszerującymi uchodźcami zamknęły państwa będące na trasie przemarszu. Z inicjatywy Kurza. Austriak wyczuł, że połowa rodaków nie chce republiki multi-kulti i uchodźczej nawałnicy. W kampanii podebrał program populistycznym wolnościowcom, walącym w uchodźców jak w bęben. Wielu w Wiedniu twierdziło, że Kurz uprawia populistyczną politykę, tyle że w ładniejszym opakowaniu i z szerokim uśmiechem na twarzy.
Istotnie, lider chadeków na szalę rzucił swój komunikacyjny talent. Wystylizował się na chorążego zmiany, wyczuwając wielką chęć na nią u Austriaków. Efekt ich frustracji z przyczyn polityki, państwa i administracji. Powszechny przedmiot narzekań na ulicy i w domu. Choć z wygodnego fotela i przy zasobnym portfelu. Nierzadko dodatek do kieliszka wina w kafejce czy po koncercie w filharmonii. Z polskiej perspektywy schizofrenia, powstała między indywidualną zamożnością a oburzeniem na system, który ową zamożność kreuje.
Jęki Austriaków Kurz wziął sobie jednak do serca. Przyprószoną kurzem i pachnącą stęchlizną chadecję, wszak nieprzerwanie rządzącą od 1987 r., zamienił w młodzieńczą, witalną partię. Jego równie młodzi kompanii partyjni, w epoce szybkich skojarzeń, opartych na (auto)wizerunku, przemalowali partyjne logo, centralę i bannery na hipsterski kolor turkusowy. By pozbyć się symbolicznej czerni, kojarzącej się z siermiężną, mieszczańską partią.