Stempin: Austria na prawo

Nowy kanclerz Sebastian Kurz nie będzie się palił do pomysłu Macrona Europy ponaddźwiękowej prędkości. Bliżej mu będzie do bardziej krytycznego stanowiska państw wyszehradzkich – pisze historyk i germanista.

Aktualizacja: 16.10.2017 10:16 Publikacja: 15.10.2017 20:22

Sebastian Kurz już w wieku 24 lat został wiceministrem, trzy lata później szefem dyplomacji.

Sebastian Kurz już w wieku 24 lat został wiceministrem, trzy lata później szefem dyplomacji.

Foto: AFP

Wybory miały się odbyć za rok. A socjaldemokratyczny kanclerz Christian Kern (SPÖ), były prezes kolei austriackich, fundujący uchodźcom darmowe przejazdy pociągiem po kraju, w 2018 r. zamierzał po raz kolejny wznowić wielką koalicję z chadekami (ÖVP). Mimo że koalicjanci skakali sobie do oczu. Gdzie dwóch się kłóci, tam trzeci zaciera ręce. Na czoło sondaży wysunęła się więc Partia Wolności (FPÖ) z brunatnym programem na sztandarach. Austriacka odmiana Marie Le Pen, Geerta Wildersa i niemieckiej AfD. Rządzący w Wiedniu koalicjanci jak kwaśne wino odsuwali od siebie myśl o wyborach. Cała układanka runęła, gdy w maju minister spraw zagranicznych Sebastian Kurz z chadeckiej partii wykopał dołek pod swoim szefem i zajął jego miejsce.

Kurz – typ Macrona, młody, hiperaktywny, przebiegły. Z życiorysem ograniczonym do dwóch punktów. Urodził się, po czym został politykiem: w wieku 24 lat wiceministrem, trzy lata później szefem dyplomacji, najmłodszym w UE. Na niczym innym się nie znał, skoro dla polityki przerwał studia prawa. Ale obydwie funkcje sprawował wzorowo. W stylu wytrawnego gracza zaczął rozdawać karty. Najpierw rzucił swoją partię na kolana, potem zagrał va banque: zerwał wielką koalicję, zażądał przedterminowych wyborów, a wznowienie aliansu z SPÖ uznał za kazirodztwo. Dla chadecji i dla Austrii. A co równie ważne, przestawił zwrotnicę w polityce rządu o 180 stopni. I to w najbardziej palącym problemie Europy – uchodźczym.

Frustracje i jęki

Po wrześniu 2015 Angela Merkel otworzyła granice Niemiec przed migrantami, pół roku później szlak bałkański z tłumnie maszerującymi uchodźcami zamknęły państwa będące na trasie przemarszu. Z inicjatywy Kurza. Austriak wyczuł, że połowa rodaków nie chce republiki multi-kulti i uchodźczej nawałnicy. W kampanii podebrał program populistycznym wolnościowcom, walącym w uchodźców jak w bęben. Wielu w Wiedniu twierdziło, że Kurz uprawia populistyczną politykę, tyle że w ładniejszym opakowaniu i z szerokim uśmiechem na twarzy.

Istotnie, lider chadeków na szalę rzucił swój komunikacyjny talent. Wystylizował się na chorążego zmiany, wyczuwając wielką chęć na nią u Austriaków. Efekt ich frustracji z przyczyn polityki, państwa i administracji. Powszechny przedmiot narzekań na ulicy i w domu. Choć z wygodnego fotela i przy zasobnym portfelu. Nierzadko dodatek do kieliszka wina w kafejce czy po koncercie w filharmonii. Z polskiej perspektywy schizofrenia, powstała między indywidualną zamożnością a oburzeniem na system, który ową zamożność kreuje.

Jęki Austriaków Kurz wziął sobie jednak do serca. Przyprószoną kurzem i pachnącą stęchlizną chadecję, wszak nieprzerwanie rządzącą od 1987 r., zamienił w młodzieńczą, witalną partię. Jego równie młodzi kompanii partyjni, w epoce szybkich skojarzeń, opartych na (auto)wizerunku, przemalowali partyjne logo, centralę i bannery na hipsterski kolor turkusowy. By pozbyć się symbolicznej czerni, kojarzącej się z siermiężną, mieszczańską partią.

Wszystkie drogi prowadzą do prawa azylowego

Z tego samego powodu witalny lider, bazując na swojej osobistej popularności, zmienił nazwę ugrupowania z Austriackiej Partii Ludowej na Listę Sebastiana Kurza. Zamiast o partii mówił o ruchu społecznym. W czym przypomina Macrona. Sam wcielił się w archetyp potulnego zięcia, stając się w myśl kursującego po Wiedniu powiedzonka: „populistycznym wolnościowcem, którego nie trzeba się obawiać". Bo tematem, wokół którego rozkręcił kampanię wyborczą, uczynił politykę migracyjną.

Opowiedział się za azylem na wzór australijski, gdzie uchodźców zamyka się na wyspach. O cokolwiek zresztą był pytany w mediach: podatki, politykę rodzinną czy nawet preferencje sportowe, zawsze wywody kończył na uchodźcach i prawie azylowym. Jak w rzymskim senacie Katon na Kartaginie. „Wiele osób w Wiedniu mówiło mi, że zastanawia się, czy nie opuścić stolicy, gdyż w swoich dzielnicach czują się obco" – wpis Kurza na Facebooku niczym papierek lakmusowy charakteryzował jego styl i obrany w kampanii kierunek.

Choć akurat Wiedeń wygrywa wszelkie światowe rankingi na miasto, w którym żyje się najlepiej. Kosmopolityczną metropolię od austriackiej prowincji oddziela prawie wszystko. Jej niechęć do stolicy wykorzystał Kurz. I konia z rzędem temu, kto by go tam w kampanii spotkał poza jednym wydarzeniem. Wolał przemierzać prowincję wzdłuż i wszerz.

Problemy populistów

Dzięki jednak obranej strategii młody chadek znalazł receptę na popularnych do tej pory populistów. Choć zapłacił za to wysoką cenę: przesunięcie Austrii na prawo. Ale FPÖ znalazła się pod ścianą. Straciła w kampanii flagowy temat: politykę uchodźczą i migracyjną. Od maja przerzedzały się też szeregi jej 20- i 30-letnich zwolenników, hurtem przechodzących do hipsterskich chadeków Kurza. Bo ten nagle okazał się aż o 15 lat młodszy od lidera wolnościowców Heinza-Christiana Strache, który przy konkurencie zatracił awangardowy polor.

Austriacy po raz pierwszy spojrzeli na Strachego, jako na 48-letniego polityka, który nie buja się już po dyskotekach, tylko dotarł tam, gdzie rezyduje stateczny establishment. W dyskusjach przedwyborczych w studiach telewizyjnych zatracił wcześniejszą impertynencję, dyskutując z profesorskim namaszczeniem. W efekcie FPÖ, długo mając 33 proc. poparcia w sondażach, od pół roku straciła pozycję lidera na rzecz chadeków Kurza, balansując w okolicach 27 proc.

A przecież w ciągu ostatnich lat populiści „usalonowili" się. W wielu miejscowościach, zwłaszcza Dolnej Austrii, po wyborach samorządowych w swoje ręce przejęli ratusze. Gnieżdżąc się w fotelach z niebywałą arogancją. Jak choćby w 60-tysięcznym Wels, gdzie przez 70 lat rządzili socjaldemokraci.

Politycy z FPÖ inwigilowali dziennikarzy, węszących sieć ich powiązań z partią Putina. Niemiecki korespondent w Wiedniu Thomas Schimmeck przywołał nieprawdopodobny jak na zachodnie standardy casus austriackiego kolegi. Ten, z krytycznym spojrzeniem na poczynania populistów, podczas jednego ze swoich spotkań w szkole został zadenuncjowany przez syna jednego z posłów FPÖ. Poseł tatuś zadzwonił do dyrektora liceum, by dziennikarz natychmiast przerwał wykład. Od tej pory dyrektor jest zasypywany monitami z parlamentu i atakowany przez populistyczną prasę. Ale nawet arogancja w takim stylu nie odstraszyła ani turkusowych chadeków Kurza, ani socjaldemokratów kanclerza Kerna od mizdrzenia się w kampanii do populistów.

Bronili się przez atak

Socjaldemokraci od samego początku kampanii znaleźli się w defensywie. Choć zasadniczo już tkwili w kwadraturze koła, gdyż przy wiecznie słabych wynikach innych lewicowych ugrupowań nie są w stanie stworzyć koalicji. To powód, dla którego od lat w Wiedniu zawierano tylko te wielkie. Ale skoro Kurz zapowiedział, że kolejnej nie będzie, SPÖ, by podbić swoją cenę, otworzyła się na populistów.

Na precedens zdecydował się już rok temu socjaldemokratyczny premier Burgenlandu, gdzie do chwili obecnej czerwoni rządzą z niebieskimi. Niezbyt szczęśliwe posunięcie. SPÖ z najsilniejszym od 30 lat kandydatem na kanclerza, Kernem, uzyskała historycznie słaby, 20-procentowy wynik, za chadekami i populistami.

Na los SPÖ złowieszczy cień rzuciła seria skandali, które wybuchały za plecami kanclerza Kerna. Największy pod sam jej koniec, kiedy marne sondaże jak widmo śmierci zaglądały socjaldemokratom w oczy, na Facebooku pojawiła się strona „Jesteśmy z Sebastianem Kurzem". Zamieszczane wpisy swoją radykalnością biły na głowę te, które figurowały na osobistym profilu lidera turkusowych chadeków. Ot, choćby ten: „Tysiące migrantów we Włoszech dobija się do Europy. NGO-osy grożą ich importem. Czy Austria ma się na to zgodzić?".

Centrowy elektorat przecierał ze zdumienia oczy. Podobnie gdy czytał inną stronę facebookową: „Prawda o Sebastianie Kurzu". Tam z kolei wpisy demaskowały głównego pretendenta na urząd kanclerza Austrii jako sekretnego sojusznika Angeli Merkel w przyjmowaniu uchodźców. Wszczęte śledztwo wykazało, że na Facebooku doszło do oszczerstwa. Spreparowała go SPÖ, trzecia w sondażach, by zaszkodzić obydwu rywalom. Mózgiem akcji był spin doktor Tal Silberstein, przed pół rokiem oskarżony w Izraelu o korupcję i pranie brudnych pieniędzy.

Wprawdzie nie wyjaśniono, skąd pochodziło pół miliona euro, wydane na brudną kampanię facebookową. Socjaldemokraci bronili się przez atak. Oskarżyli chadeków o perfidną intrygę i angaż Silbersteina. Inne przecieki wskazywały jako inspiratora samego Kurza, demaskując go przy okazji jako narcyza o słabej odporności psychicznej. Powiało fetorem. Obrzucanie się błotem to efekt brutalizacji kampanii zafiksowanej dzięki FPÖ na problemie uchodźczym.

Bojkotu nie będzie

Słaby rezultat Zielonych, z których szeregów przed rokiem Van der Bellen wykatapultował się na fotel prezydenta kraju, idzie na konto wewnętrznego rozdarcia formacji. Peter Pilz, charyzmatyczny pragmatyk, od nazwiska przekrzyknięty „grzybem trującym", wyprowadził część kolegów z ugrupowania i założył własną formację, równie silną co macierzysta. W przeciwieństwie do niej „trujący grzyb" wyborców łowił także wśród populistów. Liberałowie (Neos) otarli się o próg wyborczy, wynoszący w Austrii 4 procent.

W 8-milionowej Austrii prezydent kraju zgodnie z konstytucją może powierzyć misję sformowania rządu niekoniecznie zwycięzcy wyborów. Najbardziej prawdopodobny scenariusz zakłada koalicję zwycięskich chadeków z populistycznymi wolnościowcami. Co łamie tabu.

W 2000 r. złożony z obydwu formacji rząd stał się pariasem Europy. Państwa unijne nałożyły na Austrię dyplomatyczne sankcje. W stolicach europejskich do dobrego tonu należał bojkot wicekanclerza z FPÖ Jörga Haidera. Ale w dobie Trumpa, Le Pen, Wildersa czy obecności AfD w niemieckim Bundestagu o ponownym bojkocie mowy już nie będzie.

Dla unijnej liderki w Berlinie zła wiadomość. Jej dotychczasowy austriacki sojusznik, obok dwóch najsolidniejszych: szwedzkiego i holenderskiego – wariantowa opcja wobec osi z Paryżem – właśnie zrejterował. Nowy kanclerz Kurz nie będzie się palił do pomysłu Macrona Europy ponaddźwiękowej prędkości. Bliżej mu będzie do bardziej krytycznego stanowiska państw wyszehradzkich.

Dr hab. Arkadiusz Stempin jest wykładowcą Uniwersytetu we Fryburgu oraz Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Tischnera w Krakowie.

Wybory miały się odbyć za rok. A socjaldemokratyczny kanclerz Christian Kern (SPÖ), były prezes kolei austriackich, fundujący uchodźcom darmowe przejazdy pociągiem po kraju, w 2018 r. zamierzał po raz kolejny wznowić wielką koalicję z chadekami (ÖVP). Mimo że koalicjanci skakali sobie do oczu. Gdzie dwóch się kłóci, tam trzeci zaciera ręce. Na czoło sondaży wysunęła się więc Partia Wolności (FPÖ) z brunatnym programem na sztandarach. Austriacka odmiana Marie Le Pen, Geerta Wildersa i niemieckiej AfD. Rządzący w Wiedniu koalicjanci jak kwaśne wino odsuwali od siebie myśl o wyborach. Cała układanka runęła, gdy w maju minister spraw zagranicznych Sebastian Kurz z chadeckiej partii wykopał dołek pod swoim szefem i zajął jego miejsce.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Agnieszka Markiewicz: Zachód nie może odpuścić Iranowi. Sojusz między Teheranem a Moskwą to nie przypadek
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Rada Ministrów Plus, czyli „Bezpieczeństwo, głupcze”
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Pan Trump staje przed sądem. Pokaz siły państwa prawa
Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem