Andrzeja Dudy egzamin z dyplomacji

Polska polityka zagraniczna potrzebuje zmian. Nie tylko dlatego, że Andrzej Duda wygrał wybory, ale też dlatego, że zmienia się otoczenie międzynarodowe Polski i rośnie potencjał naszego kraju – piszą eksperci w dziedzinie polityki zagranicznej.

Publikacja: 07.09.2015 21:54

Prezydent Andrzej Duda

Prezydent Andrzej Duda

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Nowy prezydent, mówiąc, że „Polska polityka zagraniczna (...) nie powinna podlegać rewolucji, bo polityka zagraniczna rewolucji nie lubi", ma rację. Pozostaje pytanie, jak trafnie Andrzej Duda i jego otoczenie odczytują jej najważniejsze zadania i czy proponują właściwe recepty. W sytuacji, w której polityka zagraniczna na niewielkie znaczenie w debacie publicznej, to prezydent ze względu na „głębszy oddech" (dłuższa kadencja, możliwość sprawowania urzędu przez dziesięć lat) powinien być głównym promotorem strategicznej refleksji na temat obecności Polski w świecie.

Szczególnie że prezydent Duda staje dziś przed wyjątkową koniecznością współtworzenia i uprawiania wraz z rządem pełnowymiarowej polityki zagranicznej, czasami bez oglądania się na Unię Europejską i NATO, w czasach „złej pogody": niestabilności wokół UE, w tym na Wschodzie, jej transformacji oraz zmian w globalnym układzie sił (Chiny).

Wolimy być biorcą

Polska powinna dorobić się wreszcie szczegółowej i długoterminowej strategii polityki zagranicznej uwzględniającej zmieniający się kontekst międzynarodowy i potrzeby wewnętrzne (polityka zagraniczna jako narzędzie modernizacji). Specyfika polskiej kultury politycznej, która realizuje się głównie „tu i teraz" oraz „na własnym podwórku", spowodowała jednak, że prezydent Duda i jego środowisko nie przedstawili dotychczas, poza ogólnymi hasłami, szczegółowych pomysłów zmian. Nie znajdziemy ich w programie Prawa i Sprawiedliwości, choć w ciągu ośmiu lat w opozycji PiS mógł opracować kompleksowy program nowej polityki zagranicznej.

Tę samą słabość wykazała także rządząca przez dwie kadencje Platforma Obywatelska. W 2012 r. MSZ przyjął pierwszą strategię polityki zagranicznej na... cztery lata. Ani razu nie odwołali się do niej w swoich exposé ministrowie spraw zagranicznych.

Dziś trudno się oprzeć wrażeniu, że prezydent i jego współpracownicy traktują polskie członkostwo w UE skrajnie selektywnie. Polska wydaje się częścią Europy, gdy są pieniądze do wzięcia z budżetu unijnego lub gdy następuje agresja Rosji na Ukrainę, a przestaje nią być, gdy wybucha kryzys uchodźców nad Morzem Śródziemnym. W tym względzie trudno dostrzec fundamentalną różnicę w podejściu rządu PO i prezydenta PiS. Wolimy być biorcą europejskiej solidarności niż jej dawcą.

Członkostwo Polski w strefie euro zostało odłożone ad Kalendas Graecas przez niemal wszystkie siły polityczne. PiS i prezydent Duda nie są wyjątkiem. Mówią otwartym tekstem, nie mydląc oczu, jak PO i jej rząd.

Jednak dziś, po wszystkich odsłonach greckiego kryzysu, jedynie zero-jedynkowe stwierdzenie, że Polska powinna lub nie powinna do strefy euro przystąpić, już nie wystarczy. Sprawy w strefie euro zabrnęły tak daleko, że po lipcowym porozumieniu UE–Grecja kluczowe jest określenie, dlaczego Polska chce lub nie chce być członkiem strefy i – co ważniejsze – do jakiej strefy euro ewentualnie miałaby przystąpić.

To prezydent i rząd muszą odpowiedzieć na pytanie, czy chcemy być w strefie euro zarządzanej i kształtowanej na model niemiecki lub francuski czy też chcemy w niej być, by kształtować ją zgodnie z naszym własnym pomysłem (o którym na razie możemy tylko pomarzyć). Czy też może raczej nie przystępujmy do strefy euro ani teraz, ani w przyszłości, bo... mamy konkretny pomysł na to, jak nasze relacje ze strefą euro ułożyć, aby wyjść na tym lepiej niż jako jej członek.

Kształt UE będzie zależał także w dużej mierze od wyjścia lub pozostania w niej Wielkiej Brytanii. Otoczenie prezydenta Dudy słusznie krytykowało rząd PO, że – pomimo niezaprzeczalnych wad Brytyjczyków – konfrontował nas niepotrzebnie z Londynem, z którym więcej nas łączy, niż dzieli. W interesie UE i Polski jest pozostanie Brytyjczyków w Europie. Jednak nie za wszelką cenę. Polska musi mieć w tej sprawie klarowne stanowisko, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby miała pomysł, jak zachęcić Brytyjczyków do ocieplenia ich relacji z kontynentem.

Wizja regionu ciągnącego się od Skandynawii po Turcję z Polską w roli promotora integracji jest aspiracją, do której warto dążyć. Patrząc na kierunki wizyt zagranicznych byłego premiera i byłego prezydenta, trudno nie przyznać, że zbyt mało uwagi poświęcili choćby Skandynawii czy Rumunii.

Jednak czy prezydent i jego doradcy dostrzegają wystarczająco jasno zróżnicowanie interesów krajów regionu oraz ograniczenia polskiego potencjału przywództwa w regionie? Twierdzenie, że Grupa Wyszehradzka prowadziłaby bardziej spójną politykę ws. Rosji, gdybyśmy byli bardziej aktywni, wydaje się albo romantyczne, albo życzeniowe.

Gra na czas

W ramach UE Polska może zacieśnić relacje ze Skandynawią (szczególnie ze Szwecją), Rumunią i Bałtami oraz rozgrywać „pęknięcia" w krajach Grupy Wyszehradzkiej. Jednak musimy sobie zdawać sprawę, że kraje te nie chcą tworzyć alternatywnego nurtu w UE. Ich relacje ze strefą euro wyraźnie świadczą o tym, że często aspirują do miejsca w głównym unijnym nurcie eurostrefy (Rumunia i Bułgaria) lub już w nim są, jak Bałtowie czy Słowacy.

Prezydent Duda ma rację, twierdząc, że trzeba z Niemcami otwarcie rozmawiać o różnicach interesów, Trójkąt Weimarski potrzebuje reaktywacji, aby nie stać się pustym rytuałem. Dobrze się stało, że w trakcie wizyty w Niemczech prezydent podkreślał wagę i zasługi kanclerz Merkel i Berlina w budowaniu wspólnego, unijnego stanowiska w sprawie agresji Rosji na Ukrainę. Bez tego wsparcia nie byłoby przecież poważniejszych sankcji unijnych wobec Rosji.

Warto jednak uważać, aby nie wylać dziecka z kąpielą w różnych kwestiach. Nie wyolbrzymiajmy różnic między Warszawą i Berlinem. Czy sprawa mniejszości polskiej nad Łabą jest naprawdę kluczowa? Poparcie dla praw mniejszości nie ma charakteru masowego wśród Polaków mieszkających od kilku pokoleń w Niemczech.

Czy nasze non possumus w sprawie europejskiej polityki klimatycznej nie jest rejtanowską grą na czas, która zamienia Polskę w skansen? Naszym sąsiadom z Europy Środkowo-Wschodniej zmiana miksu energetycznego wychodzi znacznie szybciej i lepiej niż nam. Chcemy ogłoszenia przez Niemcy końca formatu normandzkiego, tylko że na razie popierają go Amerykanie. Od nich też „zażądamy" zmiany stanowiska? Słusznie żądamy od Niemiec zrozumienia dla naszego postulatu budowy baz NATO, tylko do tej idei przekonać powinniśmy także innych, w tym USA.

Prezydent słusznie postuluje wzmocnienie potencjału militarnego Polski, kładąc nacisk na słabe punkty polskich sił zbrojnych. Obok zwiększenia potencjału militarnego stawia na ścisły sojusz z USA. Jednak od prezydenta Dudy i PiS nie usłyszeliśmy słowa krytyki tak zwanej doktryny Komorowskiego, sprowadzającej się do hasła „nasza chata z kraja"– nie jeździmy za granicę, choć w rzeczywistości koszt całej polskiej misji w Afganistanie (2007–2014) nie przekroczył 15% rocznego budżetu obronnego Polski.

Warto pamiętać, że Polska stanie się dla USA znaczącym sojusznikiem, który ma mocną pozycję przetargową, jeśli będzie posiadać znaczący potencjał militarny i równocześnie gotowość do angażowania się poza własnym podwórkiem, tak jak najważniejsi gracze w NATO. Dotychczas te warunki nie zostały spełnione.

Szczególnie ważne jest polskie zaangażowanie na Bliskim Wschodzie, który obok Dalekiego Wschodu jest najważniejszym regionem dla Ameryki, a jednocześnie niezwykle istotnym dla UE, Rosji i coraz istotniejszym dla Chin. W światowym systemie naczyń połączonych jest silnie powiązany – z czego w Polsce słabo zdajemy sobie sprawę – z obszarem poradzieckim.

Polska pozycja w UE, NATO i Europie Środkowej będzie zależała w dużym stopniu od naszych wpływów na Wschodzie. Kluczowe znaczenie dla Polski będzie miała przyszłość Ukrainy. Niestety, na razie wypadamy blado.

PiS zapowiadał w sprawach ukraińskich znacznie większą aktywność. Twardy kurs prezydenta Dudy i jego otoczenia w trakcie kampanii wyborczej wobec Ukrainy w kwestii rzezi wołyńskiej może okazać się jednak poważniejszym problemem niż bierność rządu PO. Fakt, że nie doszło do spotkania prezydenta elekta z prezydentem Ukrainy podczas jego wizyty w Warszawie, oraz bojkot polsko-ukraińskiego zespołu parlamentarnego przez otoczenie prezydenta (którego?) w ramach protestu przeciw ustawom historycznym Ukrainy uznającym UPA za jedną z organizacji walczących o niepodległość kraju, nie wróżą najlepiej na przyszłość.

Polska ma rację, mówiąc, że Ukraina nie może zintegrować się z Europą bez krytycznej refleksji nad dziedzictwem UPA i uznaniem jej zbrodni. Jednak musimy także rozumieć, że UPA będzie integralną częścią nowej tożsamości ukraińskiej, czy nam się to podoba czy nie. Pytanie tylko, jaka UPA. Jeśli Polska naprawdę chce wpłynąć na ukraińską pamięć historyczną, to musi równolegle dokonać samokrytycznej refleksji dotyczącej obrazu historycznego Ukrainy (w tym UPA). Wątpliwe, by udało się to osiągnąć pod hasłem walki w kraju z „dominacją pedagogiki wstydu i antypatriotycznego rewizjonizmu".

Bez krwi, potu i łez

Z wypowiedzi prezydenta Dudy i jego otoczenia wynika, że poza Europą na pewno jest USA, ale czy ktoś jeszcze? W Polsce rzadko dostrzegamy współczesny świat jako system naczyń połączonych oraz skomplikowaną układankę wykraczającą poza rzekome zderzenie cywilizacji islamu i Zachodu. Tymczasem to, co się dzieje w świecie pozaeuropejskim, istotnie wpływa na decyzje i zachowania naszych partnerów także w sprawach dotyczących bezpośrednio Europy.

Bez zrozumienia procesów globalnych, np. islamu nie jako monolitu, ale najbardziej skłóconej wewnętrznie cywilizacji, nie jest możliwe ani trafne definiowanie priorytetów polityki zagranicznej, ani jej skuteczne uprawianie. Dla Polski ważne są relacje ekonomiczne Niemiec z Azją czy też taktyczny sojusz Rosji i Chin. Jak często zastanawiamy się w Polsce nad fatalnymi konsekwencjami ewentualnego uwikłania się Stanów Zjednoczonych w konflikt z Chinami w Azji Południowo-Wschodniej dla naszej części Europy?

„Naród suweren", o którym z atencją mówił Andrzej Duda w kampanii wyborczej, może okazać się najważniejszym wyzwaniem dla prezydenta. Badania opinii publicznej nie pozostawiają złudzeń. Polacy stają się bardziej ksenofobiczni, bezkrytyczni wobec własnej przeszłości, zamknięci na świat i skoncentrowani na sobie. Chcą Zachodu nad Wisłą już „teraz", ale bez dodatkowej „krwi, potu i łez".

Jeśli Duda chce dokonać prawdziwej zmiany w polskiej polityce zagranicznej, będzie musiał czasami iść pod prąd opinii publicznej, i to zarówno tej ze strony własnego zaplecza politycznego, jak i opozycji. Zadanie podwójnie trudne, bo obwiniany będzie przez jednych o zdradę ideałów swego środowiska politycznego, przez innych o partyjniactwo. To będzie dla niego poważniejszy egzamin niż wybory prezydenckie.

Autorzy są ekspertami Fundacji demosEUROPA – Centrum Strategii Europejskiej

Nowy prezydent, mówiąc, że „Polska polityka zagraniczna (...) nie powinna podlegać rewolucji, bo polityka zagraniczna rewolucji nie lubi", ma rację. Pozostaje pytanie, jak trafnie Andrzej Duda i jego otoczenie odczytują jej najważniejsze zadania i czy proponują właściwe recepty. W sytuacji, w której polityka zagraniczna na niewielkie znaczenie w debacie publicznej, to prezydent ze względu na „głębszy oddech" (dłuższa kadencja, możliwość sprawowania urzędu przez dziesięć lat) powinien być głównym promotorem strategicznej refleksji na temat obecności Polski w świecie.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?