Donos na Adama Bodnara

Nowoczesna europejska centroprawica nie ma ideologicznego problemu z koncepcją praw kobiet czy mniejszości seksualnych, ma natomiast ten problem część polskiej prawicy, która toczy obecnie krucjatę przeciwko „ideologii gender" – pisze socjolog.

Aktualizacja: 06.08.2015 18:23 Publikacja: 05.08.2015 22:00

Wybór na rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara nie jest aktem światopoglądowo neutralnym – uważ

Wybór na rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara nie jest aktem światopoglądowo neutralnym – uważa autor

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Andrzej Mikosz, prawnik i minister skarbu w rządzie PiS, opublikował w „Rzeczpospolitej" publicystyczny donos na Adama Bodnara ostrzegający senatorów RP, a w szczególności senatorów z Platformy Obywatelskiej, przed strasznymi skutkami zatwierdzenia decyzji Sejmu o powołaniu młodego i błyskotliwego prawnika i obrońcy praw człowieka na stanowisko rzecznika praw obywatelskich.

Tekst Mikosza niewiele wnosi do dyskusji na temat wad i zalet Bodnara jako przyszłego RPO, jest natomiast kopalnią wiedzy na temat obsesji polityczno-obyczajowych propisowskiego odłamu polskiej prawicowej publicystyki, której obecnie bliżej jest do płynącej z Kremla ideologii walki z „gejropą" niż do wartości reprezentowanych przez europejską centroprawicę.

Mikosz próbuje zohydzić senatorom kandydaturę Bodnara za pomocą pewnego political fiction, w którym słychać echa ideologów POPiS sprzed mniej więcej dekady. Zgodnie z tą fikcją PiS i PO mają wspólną misję zniszczenia w Polsce lewicy, a powołanie Bodnara na rzecznika praw obywatelskich miałoby uniemożliwić osiągnięcie tego celu. Według Mikosza Bodnar stanie się nowym mesjaszem lewicy, który po zakończeniu kadencji RPO poprowadzi ją (nie wiemy którą) do zwycięstwa jako jej kandydat na prezydenta RP.

Ponad podziałami

Nie wiadomo, skąd Mikosz zaczerpnął informacje na temat przyszłych planów politycznych Bodnara, skoro on sam nigdy ambicji politycznych nie przejawiał, nie tylko w swoich wypowiedziach jako kandydat na RPO, ale – co o wiele ważniejsze – w swojej wieloletniej działalności jako wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Fundacja – i sam Bodnar – systematycznie krytykowała naruszenia praw człowieka i praw obywatelskich przez przedstawicieli wszystkich opcji politycznych i ideologicznych: zarówno lewicy, jak i PiS oraz Platformy.

Wystarczy tu przypomnieć zupełnie przełomowe działania HFPC w sprawie tajnych więzień CIA w Polsce za czasów rządów SLD czy też interwencje w sprawie aresztów wydobywczych (w tym sprawy „Starucha") lub rewizji w redakcji tygodnika „Wprost". Dla Mikosza to wszystko to tylko zasłona dymna, prawniczy wybieg, bo prawdziwa agenda Bodnara to „lewacka rewolta" polegająca na odbieraniu ubogim rodzicom dzieci i oddawaniu ich do adopcji bogatym gejom. Ta tabloidowa wizja obrony praw mniejszości seksualnych zasługiwałaby co najwyżej na wzruszenie ramion, gdyby nie fakt, że jest ona powielana w różnych skrajnie prawicowych mediach, a także – jak widać – przebija się na łamy poważnego dziennika, jakim jest „Rzeczpospolita". Ta wizja więcej mówi o stanie ducha i umysłu pewnego odłamu polskiej prawicy niż o programie Adama Bodnara jako przyszłego RPO.

Powiedzmy jasno, prawa mniejszości seksualnych czy prawa kobiet, a także tak zwane prawa socjalne, należą do kanonu praw człowieka i obywatela, tak jak są one pojmowane w cywilizacji europejskiej czy w świecie Zachodu. To nie przypadek, że małżeństwa osób tej samej płci wprowadził w Wielkiej Brytanii konserwatywny rząd Davida Camerona (jak pamiętamy, torysi są sojusznikami partii Jarosława Kaczyńskiego w Parlamencie Europejskim). Premier Cameron ogłosił właśnie, że celem jego rządu w drugiej kadencji będzie zrównanie płac kobiet i mężczyzn. Czyżby i on był koniem trojańskim „lewackiej rewolty"? Nowoczesna europejska centroprawica nie ma ideologicznego problemu z koncepcją praw kobiet czy mniejszości seksualnych, ma natomiast ten problem część polskiej prawicy, która toczy obecnie krucjatę przeciwko „ideologii gender". Stawia to ich w jednym szeregu ze zwolennikami płynącej z Kremla antyzachodniej krucjaty, tymi wszystkimi prawicowymi populistami, jakimi są np. politycy francuskiego Frontu Narodowego, którzy pielgrzymują na Krym i Kreml, żeby oddawać polityczne hołdy Władimirowi Putinowi, ostatniemu obrońcy „tradycyjnych wartości" przed europejską i amerykańską zgnilizną moralną.

Co ciekawe, wywód Mikosza nie jest także przekonujący na poziomie czysto politycznego scenariusza. Skoro polski elektorat jest tak konserwatywny, jak go opisuje Mikosz, w jaki sposób Bodnar miałby za pięć lat wygrać wybory prezydenckie, jeśli jako RPO będzie się zajmował głównie prawami gejów? Wygląda na to, że sam Mikosz implicite przyznaje, że Bodnar po prostu będzie dobrym rzecznikiem praw obywatelskich i zyska sobie w tej roli społeczne zaufanie.

Prosty wybór

Nie jest też jasne, skąd Mikosz czerpie informacje, że Komorowski przegrał wybory z powodu podpisanej przez siebie konwencji przeciwko przemocy wobec kobiet. Dostępne badania wskazują raczej na to, że główną przyczyną tej porażki była alienacja polityczna młodych wyborców, którzy masowo poparli antyestablishmentową kandydaturę Kukiza, a w drugiej turze zagłosowali na Dudę jako na mniejsze zło. Badania socjologiczne, jak choćby raporty CBOS, pokazują jednocześnie, że główna oś polaryzacji politycznej w dzisiejszej Polsce przebiega pomiędzy proeuropejskim i liberalnym elektoratem PO a eurosceptycznym i konserwatywnym elektoratem PiS, nie zaś według osi prawica–lewica. Skąd więc pomysł, żeby senatorowie PO stworzyli wspólny „antylewicowy" front ideologiczny z PiS, bo inaczej ukarze ich konserwatywny wyborca? Radzenie politykom PO, żeby upodobnili się ideologicznie do PiS po to, żeby przetrwać na scenie politycznej, szczególnie jeśli pochodzi od sympatyka PiS, powinno chyba wzbudzić pewną nieufność u adresatów tych dobrych rad i ostrzeżeń.

Senatorowie RP staną w piątek wobec prostego wyboru – czy poprzeć wybranego przez Sejm znakomicie przygotowanego i apolitycznego kandydata na RPO, jakim jest Adam Bodnar, czy też zagłosować, kierując się ideologicznymi fobiami części prawicowych publicystów. Wybór wydaje się dość oczywisty.

Autor jest socjologiem i prezesem niezależnego think tanku Instytutu Spraw Publicznych – jednej z organizacji pozarządowych, które popierają kandydaturę Adama Bodnara na RPO

Andrzej Mikosz, prawnik i minister skarbu w rządzie PiS, opublikował w „Rzeczpospolitej" publicystyczny donos na Adama Bodnara ostrzegający senatorów RP, a w szczególności senatorów z Platformy Obywatelskiej, przed strasznymi skutkami zatwierdzenia decyzji Sejmu o powołaniu młodego i błyskotliwego prawnika i obrońcy praw człowieka na stanowisko rzecznika praw obywatelskich.

Tekst Mikosza niewiele wnosi do dyskusji na temat wad i zalet Bodnara jako przyszłego RPO, jest natomiast kopalnią wiedzy na temat obsesji polityczno-obyczajowych propisowskiego odłamu polskiej prawicowej publicystyki, której obecnie bliżej jest do płynącej z Kremla ideologii walki z „gejropą" niż do wartości reprezentowanych przez europejską centroprawicę.

Mikosz próbuje zohydzić senatorom kandydaturę Bodnara za pomocą pewnego political fiction, w którym słychać echa ideologów POPiS sprzed mniej więcej dekady. Zgodnie z tą fikcją PiS i PO mają wspólną misję zniszczenia w Polsce lewicy, a powołanie Bodnara na rzecznika praw obywatelskich miałoby uniemożliwić osiągnięcie tego celu. Według Mikosza Bodnar stanie się nowym mesjaszem lewicy, który po zakończeniu kadencji RPO poprowadzi ją (nie wiemy którą) do zwycięstwa jako jej kandydat na prezydenta RP.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?