Ryszard Bugaj: Klasa polityczna oblała historyczny egzamin

Program na najbliższe lata po epidemii powinien być pilnie przygotowany oraz zyskać szeroką akceptację polityczną i społeczną, a nie być przepychany w Sejmie dzięki przewadze kilku posłów – pisze ekonomista.

Aktualizacja: 02.04.2020 06:15 Publikacja: 01.04.2020 18:15

Ryszard Bugaj: Klasa polityczna oblała historyczny egzamin

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Obecna wirusowa pandemia to klasyczny czarny łabędź. Jego nadejścia nikt nie przewidywał, natomiast następstwa są ogromne, dramatyczne i prawdopodobnie długookresowe. W każdej dziedzinie: dla zdrowia ludzi, dla gospodarki, a także dla polityki.

Bardzo wiele będzie zależało od reakcji na kryzys, który ta pandemia niesie w każdej sferze. Niestety program racjonalnej reakcji nie jest oczywisty, choć nie brak takich, którzy formułują kategoryczne oceny. Część „niezależnych ekspertów" formułuje po prostu postulaty zdeterminowane przez partykularne interesy swojego środowiska.

Można odczuwać ulgę

Wybór strategii przeciwdziałania kryzysowi zakłada wcześniejsze – nie zawsze niestety świadome – określenie priorytetów. Wszystko wskazuje na to, że rząd polski priorytetowo traktuje ograniczenie negatywnych następstw pandemii dla zdrowia obywateli. Stosunkowo wcześnie podjęto decyzje drastycznie ograniczające swobodę indywidualnych zachowań, co nie tylko jest równoznaczne z ograniczeniem wolności obywatelskich, ale też silnie ogranicza aktywność gospodarczą przedsiębiorstw.

Obecnie taką orientację przyjęły chyba wszystkie (może poza Szwecją) kraje europejskie, ale niektóre z nich (szczególnie Wielka Brytania) próbowały jeszcze dwa–trzy tygodnie temu minimalizować ograniczenia obywatelskich swobód także w przekonaniu, że sprzyjać to będzie gospodarce. Trudno jeszcze powiedzieć, czy przyjęta w Polsce strategia gwarantuje sukces, czy zdołamy uniknąć wejścia w scenariusz włosko-hiszpański, ale są chyba powody do optymizmu – pandemia rozwija się w Polsce wolniej niż w szeregu innych krajów. Nie wydaje się, by te najdalej posunięte zarzuty kierowane do rządu były usprawiedliwione. Nie można oczekiwać ideału, a gdy porównać to, co dzieje się w Polsce, choćby do tego, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych (eskalacja zachorowań, bezradność służby zdrowia czy spektakularne oblężenie sklepów z bronią), to można odczuć ulgę.

Nakręcanie koniunktury

Mamy obecnie do czynienia ze szczególnymi uwarunkowaniami zagrożeń dla gospodarki. Źródłem pierwotnym poprzedniego (zapoczątkowanego w 2008 r.) dużego kryzysu w gospodarce światowej były perturbacje na rynkach finansowych. Spadki kursów giełdowych i nagły wzrost niepewności co do wypłacalności uczestników transakcji rynkowych przyniosły wówczas załamanie popytu.

Obecnie główne źródło perturbacji pojawiło się po stronie podaży. Działania chroniące obywateli przed pandemią koronawirusa polegają przecież przede wszystkim na ograniczeniu przemieszczania się ludności, a także na zakazie prowadzenia niektórych rodzajów działalności gospodarczej – szczególnie świadczenia niektórych usług. Konsekwencją jest oczywiście gwałtowny spadek przychodów wielu przedsiębiorstw i ich niezdolność do wypłaty wynagrodzeń pracownikom, regulowania zobowiązań wobec dostawców i zobowiązań publicznoprawnych.

Kryzys zapoczątkowany w 2008 r. został stłumiony i spadki produkcji w niewielu tylko krajach przekroczyły 5 proc. produktu krajowego brutto. Kraje europejskie (w tym Polska), a także Stany Zjednoczone, zdecydowały się na politykę radykalnego nakręcania koniunktury – czyli wysokie deficyty budżetowe i bardzo niskie stopy procentowe. Na kroki te politycy zdecydowali się mimo formułowanych przez znaczną część ekonomistów ostrzeżeń, że skończy się to wybuchem inflacji. Jednak inflacja nie wybuchła, a nawet w okresie kilku lat pojawiła się niewielka deflacja i – co najważniejsze – gospodarki powróciły na ścieżkę wzrostu. Ten sukces ma oczywiście znaczenie dla obecnej atmosfery intelektualnej i emocjonalnej.

Inaczej niż w 2008

Zmiana klimatu emocjonalnego i intelektualnego odcisnęła się w Polsce na kształcie rywalizacji w ostatnich wyborach. Wszystkie znaczące partie polityczne podjęły wyścig na obietnice. Owszem, z ust przedstawicieli partii liberalnych (Platforma Obywatelska?) padało stwierdzenie, że rząd nie ma żadnych „swoich pieniędzy", ale to nie prowadziło do jakichkolwiek ograniczeń ich własnych obietnic. Jeśli porówna się programy (programy!), powstaje wrażenie, że rywalizację na obietnice wygrała PO, choć Lewica też wysoko licytowała.

Nie dziwi, że przedstawione przez rząd decyzje składające się na tarczę antykryzysową spotkały się ze zmasowaną krytyką opozycji, która oceniła je jako niedostateczne – zawiłe i nie dość szczodre. Także reprezentanci środowisk biznesowych domagają się więcej. W ich imieniu szef Business Centre Club stwierdził 30 marca w „Rzeczpospolitej": „Przedsiębiorcy zgłaszali potrzebę zwolnienia wszystkich firm z obowiązku płacenia składek ZUS przez sześć miesięcy. Chcieli także zwolnienia z podatków CIT, PIT oraz od nieruchomości i zniwelowania VAT. To minimum". Trudno oprzeć się wrażeniu, że krytycy zakładają, że rząd ma nieograniczoną ilość własnych pieniędzy i tylko z głupoty i/lub z powodu obsesyjnej podejrzliwości wobec przedsiębiorców ogranicza strumień środków.

Niezły punkt wyjścia

Patrząc z perspektywy makroekonomicznej, trzeba jednak przyjąć, że fałszywe są obydwie skrajne oceny: „państwo nie posiada własnych pieniędzy" versus „państwo posiada nieograniczoną ilość własnych pieniędzy". Państwo dysponuje możliwościami kreowania pieniędzy, ale pod rygorem utraty wartości nie może kreować nieograniczonej ich ilości. Jednak może rządowe propozycje wspierania płynności przedsiębiorstw faktycznie są niedostateczne?

Nie wydaje się, by przesłanki do udzielenia na to pytanie kategorycznej odpowiedzi były wystarczające. Na pewno jednak sytuacja różni się poważnie od tej po 2008 r. Są sektory gospodarki (transport, gastronomia, hotelarstwo i kilka innych), których aktywności, przynajmniej w krótkim i średnim okresie, nie da się pobudzić bodźcami popytowymi. Trzeba generalnie przyjąć, że reakcja podaży na stymulację popytu będzie ograniczona. Przede wszystkim nie wiemy jednak, jaka będzie dynamika pandemii w dłuższym okresie w Europie oraz Stanach Zjednoczonych i czy przeniesie się do Azji, Ameryki Łacińskiej i Afryki.

Zbyt silne stymulowanie popytowe niesie obecnie większe (niż w okresie po 2008 r.) zagrożenie inflacją. Nie bez znaczenia jest fakt, że mamy dość wysoką inflację już w okresie wyjściowym. W dłuższym okresie trzeba brać pod uwagę problem zadłużenia. Wprawdzie Polska ma relatywnie niski wyjściowy poziom zadłużenia państwa (poniżej 50 proc. PKB) i – mimo wszystko – niezłą wyjściową sytuację sektora finansów publicznych, ale nasza gospodarka ciągle należy jednak do kategorii rynków wschodzących. Wzrost zadłużenia stosunkowo łatwo może się więc przyczynić do spadku wartości złotówki, co byłoby równoznaczne z powiększeniem kosztów obsługi długu i także stymulowałoby inflację.

Biorąc pod uwagę wspomniane wyżej uwarunkowania, nie ma mocnych przesłanek, by program rządowej tarczy ocenić zdecydowanie krytycznie ze względu na zbyt skromny zakres zwolnień i dodatkowych wydatków – szczególnie jeżeli przyjmiemy, że z samego założenia jest on instrumentem działania doraźnego. Uzasadniona zdaje się raczej krytyka jego złożoności i formalizmu, ale alternatywą jest większy zakres dyskrecjonalnych decyzji organów administracyjnych. Więcej wątpliwości rodzi perspektywa sfinansowania programu.

Są różne możliwości

Ogłoszenie przez Narodowy Bank Polski, że będzie skupować rządowe papiery dłużne na wtórnym rynku, jest de facto (choć nieformalnie) decyzją o finansowaniu wydatków państwowych przez bank centralny. Leszek Balcerowicz w „Rzeczpospolitej" z 26 marca pisał: „Nie można (...) dopuścić do tego, by NBP, łamiąc konstytucję, weszło na drogę masowego drukowania pieniędzy dla finansowania wydatków rządu". Problem w tym, że nawet ten zestaw działań rządowych, który krytycy uznają za niedostateczny, nieuchronnie generuje duży deficyt (5 proc. PKB?), który trudny jest do sfinansowania wyłącznie komercyjnymi pożyczkami, a w każdym razie takie jego finansowanie musiałoby być bardzo kosztowne. Zatem nawet gdy przyjmujemy, że – co do zasady – bank centralny nie powinien finansować wydatków rządowych, w obecnej sytuacji należy zaakceptować ryzyko płynące ze złamania tej zasady. Oczywiście pod warunkiem, że skala tego finansowania nie jest ogromna. Konieczne jest poszukiwanie zarówno zredukowania niektórych wydatków, jak i zwiększenia niektórych dochodów. Istnieją takie możliwości.

Podatki muszą wzrosnąć

Nie widzę przeszkód dla ograniczenia (nie likwidacji!) programu 500+. Rezygnacja z kryterium dochodowego przy przyznawaniu tego świadczenia na pierwsze dziecko była rezultatem czysto politycznej rywalizacji. O rozszerzeniu programu zdecydowało Prawo i Sprawiedliwość, ale domagała się tego PO. Zmiana ustanowiła dla generalnie zamożnych gospodarstw domowych dotację państwa, która jest finansowana z podatków w większości uboższych obywateli. W pewnym zakresie ta ocena stosuje się również do świadczeń w postaci 13. i 14. emerytury. Należą się one nie tylko emerytom w trudnej sytuacji materialnej, ale też grupie – relatywnie niewielkiej – emerytów zamożnych przede wszystkim z racji dodatkowych dochodów (z pracy lub „z kapitału"). Dodatkowe świadczenia emerytalne także powinny być przyznawane na podstawie kryterium dochodowego.

Polski system podatkowy jest generalnie degresywny. Czy więc w nadzwyczajnej sytuacji, w jakiej się znajdujemy, przywileje najzamożniejszych obywateli nie powinny być znacząco ograniczone? Pytanie wydaje się retoryczne, ale przecież to nie przypadek, że ani rząd, ani opozycja tego postulatu nie podnoszą. Taka możliwość jednak istnieje. Rozstrzygający jest wybór polityczny. Nie tylko w tej kwestii.

Pogorszenia sytuacji gospodarczej uniknąć się nie da, ale skala może być różna i w znaczącym stopniu zależeć to będzie od polityki państwa i jej oceny przez obywateli. Prognozy – co w tej sytuacji jest zrozumiałe – są bardzo zróżnicowane, choć prawie wszyscy analitycy przewidują recesję. Nie da się więc uniknąć poważnego wzrostu bezrobocia i spadku poziomu płac realnych. Państwo musi zadbać o to, by skala tych negatywnych konsekwencji kryzysu była możliwie ograniczona, by ci, którzy znajdą się w najgorszej sytuacji, uzyskali skuteczną pomoc. Potrzebne będą znaczne środki na przyzwoitą alimentację bezrobotnych, nieuchronne będzie powiększenie dotowania ubezpieczeń społecznych, powiększone muszą zostać wydatki na system ochrony zdrowia, nie może zabraknąć środków na zwiększone wydatki ochrony społecznej. Ale znacznymi środkami państwo dysponować musi również na wsparcie restrukturyzacji gospodarki. Nie można zakładać, że pieniądze wydrukuje NBP. Nie można liczyć na pieniądze europejskie. Zadłużenie państwa może nieco wzrosnąć, ale nie oszukujmy się – nie da się uniknąć podniesienia podatków. Stosowny program na – przynajmniej – najbliższe dwa–trzy lata powinien zostać przygotowany pilnie i zyskać szeroką akceptację polityczną oraz społeczną. Nie powinien to być program przepchnięty w Sejmie dzięki przewadze kilku posłów. Jakieś porozumienie ponad podziałami jest rzeczywiście bardzo potrzebne. Obecnie nie widać jednak na to dobrej szansy.

Nie tylko rządzący

Odpowiedzialność ciąży przede wszystkim na partii rządzącej, która kryzys traktuje jako ułatwienie dla zdobycia dominacji politycznej. Forsowanie wyborów prezydenckich w termie majowym jest tego jaskrawym przejawem. Ale również postawa opozycji liberalno-lewicowej nie jest dialogowa. Gdy słyszę wypowiedzi np. posłanki Izabeli Leszczyny (PO/KO) lub posła Krzysztofa Gawkowskiego (Lewica), trudno mi oprzeć się wrażeniu, że bariery dla porozumienia są nie tylko po stronie rządzących. Na ten moment klasa polityczna nie zdaje historycznego egzaminu. Następstwem może być dalsze pogłębienie nie tylko politycznej, ale i społecznej polaryzacji, a także erozja kapitału społecznego.

Autor jest profesorem w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN. Był posłem, współtwórcą i przewodniczącym Unii Pracy

Obecna wirusowa pandemia to klasyczny czarny łabędź. Jego nadejścia nikt nie przewidywał, natomiast następstwa są ogromne, dramatyczne i prawdopodobnie długookresowe. W każdej dziedzinie: dla zdrowia ludzi, dla gospodarki, a także dla polityki.

Bardzo wiele będzie zależało od reakcji na kryzys, który ta pandemia niesie w każdej sferze. Niestety program racjonalnej reakcji nie jest oczywisty, choć nie brak takich, którzy formułują kategoryczne oceny. Część „niezależnych ekspertów" formułuje po prostu postulaty zdeterminowane przez partykularne interesy swojego środowiska.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę