Kazimierz Wóycicki: Nieudany polski konserwatyzm

Czy Polska jest konserwatywna? Jeszcze parę tygodni temu można było mniemać, że nie tylko konserwatywna, ale arcykonserwatywna. Dziś wiemy, że tak nie jest. I nie dowodzą tego tylko masowe demonstracje w polskich metropoliach. Jeszcze wyrazistsze staje się to w mniejszych ośrodkach, podejrzewanych o prowincjalizm i tradycjonalizm. Teraz wahadło zdaje się odchylać w drugą stronę. Niezależnie od politycznego rozwoju Polska odsłoniła drugą, młodą twarz.

Aktualizacja: 14.11.2020 07:18 Publikacja: 14.11.2020 07:05

Kazimierz Wóycicki: Nieudany polski konserwatyzm

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Co jednak w tej sytuacji z polskim konserwatyzmem? Przede wszystkim należy zapytać, czy on w ogóle zaistniał. Bunt młodego pokolenia wskazuje, że z polskim konserwatyzmem jest nie tylko coś nie tak, ale że brak mu jakikolwiek poważniejszych podstaw. Robi wrażenie, jakby wśród jego zwolenników ostali się tylko bojówkarze „strzegący” coraz bardziej pustych kościołów,  w których straszy duch Jarosława Kaczyńskiego i abp. Marka Jędraszewskiego. Okrzyki Jędraszewskiego, Antoniego Macierewicza i Kaczyńskiego w obronie cywilizacji nie są przekonywujące, bowiem niby jakiej cywilizacji chcą bronić, skoro cały Zachód uważają za dekadencki i zepsuty. Przypomina to trochę „obronę cywilizacji” przez Władimira Putina. Wielkie słowo cywilizacja, ukrywa pustkę myślową i znamionuje agresję.

W Polsce, w latach 90-tych, było miejsce na konserwatyzm i nurt konserwatywny mógł się ukształtować. Miał szansę być istotnym, a nawet może dominującym, nurtem polskiej kultury politycznej. Tak się jednak nie stało. To, co mogło być polskim konserwatyzmem,  dało się uwieść żądzy władzy i ambicjom politycznym Kaczyńskiego, jego prymitywnemu myśleniu podporządkowanego manipulacjom w walce o władze. A także nie zadbano o stan polskiego katolicyzmu, który ześlizgnął się w episkopalny klerykalizm, ciążący dziś przede wszystkim prawej stronie jak kamień u szyi.

To uwiedzenie zobaczyć można, jak w kropli wody, na przykładzie kilku najciekawszych osób i piór, takich jak Ludwik Dorn, Piotr Skwieciński,  Piotr Semka, Piotr Zaremba czy Paweł Lisicki. Niektórzy z tego uwiedzenia się uwalniają, Ludwik Dorn otrzeźwiał, inni w nim tkwią, bo stali się od niego zależni.

Tę grupę twórców polskiego, nieudanego konserwatyzmu, nazywano żartobliwie pampersami - i nazwa ta okazała się prorocza. Ich konserwatyzm nigdy nie dojrzał, wciąż był w pieluchach, które zaczął im podsuwać partyjny opiekun (czasem wraz z dotacjami i apanażami). Nim intelektualnie się ukształtował wszelka głębsza i poważniejsza myśl, została podporządkowana partyjnym dyrektywom PiS. Tymczasem twórca tej partii  żadnym konserwatystą nie jest, jest jedynie człowiekiem chorym na władzę.

Nieszczęsne dzieje konserwatyzmu pampersów można zrozumieć na tle jego początków i dalszej ewolucji. Polski konserwatyzm (dzisiaj już nie bardzo wiadomo, co to miałoby być) dręczyła od samego początku „dziecinna choroba prawicowości”. Pampersi kształtowali się w okresie upadku komunizmu, który uważany był za lewicowy (w tamtejszej konfiguracji częściowo słusznie, choć trafniejsze pewnie było określenie go jako totalitaryzmu w jednym worku z narodowym socjalizmem).  Bycie więc „prawicowym” mogło być traktowane jako naturalna reakcja. W końcówce lat 80-tych i latach 90-tych z pewnością lewica nie była intelektualnie sexy. Natomiast sexy była prawicowość.

Ta sytuacja ukształtowała przyszłych "chcieliby-być konserwatystów". Sięgali do zapomnianych lektur sprzed pół wieku, niektórzy odkurzali półki z książkami Romana Dmowskiego, inni dzieła zebrane Józefa Piłsudskiego, w niebiesko-srebrnej oprawie, mówili o tradycji, chcieli wracać do „korzeni”. Łączył się  z tym bunt pokoleniowy. Byli w kontrze do starszych od nich twórców Solidarności takich jak Bronisław Geremek, Adam Michnik, Jacek Kuroń. Podejrzewali ich o lewicowość. Nawet Tadeusz Mazowiecki był dla nich zbyt lewicowy. Załapali się na ostatni zwycięski okres ruchu "Solidarności", kiedy wszystkie radykalne hasła zostały już wykrzyczane, a przecież chcieli też być radykalni.  

Muszę powiedzieć, że trochę żal wczorajszej awangardy polskiego konserwatyzmu, tak dzisiaj pogubionej. Startowali jako idealiści i byłoby ich sukcesem, gdyby konserwatywny nurt stał się w Polsce składnikiem polskiej demokracji. Ale tak nie jest. Polskiego konserwatyzmu dziś nie ma. Jest prymitywny populizm.  Jego głosicielami są osoby takie jak Zdzisław Krasnodębski, długoletni niemiecki rezydent, kopiący dziś rowy między Niemcami, Unią Europejską i Polską, bezowocnie łasy prestiżu, którego odmawiają mu atakowane przez Kaczyńskiego rzekome „łże-elity”, czy historyk z ZMS-u, dziś czciciel patriotyzm na umór Jan Żaryn, różni geopolitycy i „wstający z kolan”, by wejść  po kolana w  błoto.  Spektrum jest szerokie - od tych co mają się wciąż za antykomunistów,  po tych którzy są już wyraźnie tkwią w prokremlowkim nurcie, w imię obrony cywilizacji przeciw „dekadenckim” wartościom i kulturze Zachodu. Wszyscy razem stworzyli mętlik intelektualny, odpowiedzialny za obecny kryzys polskiego życia, dostarczając języka i paliwa do agresji, którą rozpala Kaczyński.

Na koniec "chcieliby-być konserwatyści" znaleźli  się w jednym obozie  z takimi gigantami intelektu jak Jacek Sasin, Przemysław Czarnek, Krystyna Pawłowicz no i sam Kaczyński, otaczany od samego początku działaczami PAX-u, sierotami po Bolesławie Piaseckim.  Tak kończą się sny o konserwatyzmie tych niegdyś młodych idealistów, marzących o odtworzeniu polskiej tradycji. Takich „konserwatystów” w pułapce Kaczyńskiego jest więcej, ja zaś wciąż myślę o karierach pampersów.  

Ten smutny spektakl przerywa głos młodzieży i głos tych, którzy w Polsce zachowali jeszcze rozsądek.

Dzisiaj po nadużyciach władzy, wspomaganej przez konserwatystów nieudaczników i pseudokonserwatystów,  wahadło wyraźnie wychyla się w drugą stronę. Demokracja potrzebuje jednak różnych politycznych wrażliwości, bowiem  otwarte społeczeństwo nie jest i nie może być jednolite. Polska z pewnością pozostanie w sporej (to nie znaczy wcale większościowej) części konserwatywna. Konserwatyzm, tam gdzie stawał się poważnym nurtem politycznym,  nie był nigdy cofaniem się, ale rozważnym posuwaniem się do przodu. Konserwatyzm z prawdziwego zdarzenia nie zakazuje lekcji wychowania seksualnego, podejmuje problematykę praw kobiet, nadąża za społecznymi zmianami, po to, by je poprzez debatę i społeczny dialog współkształtować. Paradoksalnie mądry konserwatyzm, zdarza się, jest nowocześniejszy od bezkrytycznych niekiedy zwolenników nieopanowanego postępu, bowiem pragnie kształtować przyszłość, zanim nadejdzie ona w sposób nieprzygotowany i rewolucyjny. Gdyby polscy konserwatyści sami podjęli sprawę praw kobiet (a nie odbierali im tych praw), kobiety z pewnością  nie wyszłyby tłumnie na ulice. Prawdziwy konserwatyzm byłby wtedy, gdyby cechował go wewnętrzny  krytycyzm we własnych szeregach. Konserwatysta w pułapce Kaczyńskiego, to tchórz i na koniec miernota intelektualna.

Polska stoi przed nowym wielkim rozdaniem politycznym, co w demokracji, która chce być parlamentarna, oznaczać musi powstanie wyrazistych nurtów ideowych, czytelnych dla ogółu społeczeństwa. Jednym z nich winien być konserwatyzm. Jeszcze nie wszystko dla konserwatystów stracone. Trzeba jedynie przemyśleć lekcję politycznego konformizmu.
Nie trzeba być konserwatystą, aby życzyć sobie w Polsce zrównoważonego nurtu konserwatywnego.  Dziś polityczne nadzieję na jego powstanie stwarza Szymon Hołownia. Dobrze by jednak było, gdyby kiedyś młodzi, niegdysiejsi konserwatyści, przypomnieli sobie o swoich marzeniach, zdobyli się na trochę odwagi i wyszli z pułapki Kaczyńskiego, a młodsi aby w takie pułapki nie wpadali.

Przeprosiny

Przepraszam pana Piotra Semkę za przypisanie mu błędnie cytatu, „porównujące demonstrantów do szczurów”. Jest to krzywdzące, jak również związany z tym mój komentarz.

Przepraszam też redakcję „Rzeczpospolitej” za mój błąd.

Z poważaniem

Kazimierz Wóycicki

Kazimierz Wóycicki, historyk i publicysta. W latach 1990-1993 redaktor naczelny „Życia Warszawy”,  będącego w owym czasie kolebką pampersów.

Co jednak w tej sytuacji z polskim konserwatyzmem? Przede wszystkim należy zapytać, czy on w ogóle zaistniał. Bunt młodego pokolenia wskazuje, że z polskim konserwatyzmem jest nie tylko coś nie tak, ale że brak mu jakikolwiek poważniejszych podstaw. Robi wrażenie, jakby wśród jego zwolenników ostali się tylko bojówkarze „strzegący” coraz bardziej pustych kościołów,  w których straszy duch Jarosława Kaczyńskiego i abp. Marka Jędraszewskiego. Okrzyki Jędraszewskiego, Antoniego Macierewicza i Kaczyńskiego w obronie cywilizacji nie są przekonywujące, bowiem niby jakiej cywilizacji chcą bronić, skoro cały Zachód uważają za dekadencki i zepsuty. Przypomina to trochę „obronę cywilizacji” przez Władimira Putina. Wielkie słowo cywilizacja, ukrywa pustkę myślową i znamionuje agresję.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Agnieszka Markiewicz: Zachód nie może odpuścić Iranowi. Sojusz między Teheranem a Moskwą to nie przypadek
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Rada Ministrów Plus, czyli „Bezpieczeństwo, głupcze”
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Pan Trump staje przed sądem. Pokaz siły państwa prawa
Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem