Gdy w 2001 r. przysięgę składał George W. Bush, atmosfera też nie była dobra. Podobnie jak Donald Trump, nowy prezydent otrzymał mniej głosów od swojego konkurenta, choć różnica nie była tak duża jak obecnie. Dodatkowo Amerykanie z niesmakiem obserwowali ponowne liczenie wyników wyborów na Florydzie i spór w Sądzie Najwyższym, komu ma przypaść Biały Dom. Ale mimo to w dniu inauguracji pozytywną opinię o Bushu miało 62 proc. społeczeństwa. A osiem lat później to już był prawdziwy triumf, skoro 84 proc. Amerykanów popierało w chwili zaprzysiężenia Baracka Obamę – wynika z sondażu CNN, który od lat zbiera dane o popularności prezydentów w chwili rozpoczęcia przez nich mandatu.
Trump, jak to jest w jego zwyczaju, zareagował na te dane ze wściekłością.
„Ci sami ludzie, którzy przeprowadzili wątpliwe sondaże i pomylili się, teraz podają dane o poparciu społecznym. I one są fałszywe" – napisał na Twitterze.
Jak jednak zwraca uwagę „New York Times", ostateczny wynik wyborów (48 proc. dla Hillary Clinton i 46 proc. dla Trumpa) został prawidłowo przewidziany przez instytuty badania opinii publicznej. Niedoceniono natomiast poparcia dla Trumpa w uprzemysłowionych stanach Środkowego Zachodu, co rozstrzygnęło o jego zwycięstwie przy podziale głosów elektorskich.
Marny wynik w sondażach może poważnie utrudnić nowemu prezydentowi przepchnięcie przez Kongres kluczowych reform, bo deputowani, wśród których wielu czekają wybory już za dwa lata, nie będą chcieli być kojarzeni z niepopularnym prezydentem.