Ostatni wyrok Sądu Najwyższego ma ogromne znaczenie dla tysięcy pracowników administracji latami zatrudnianych na umowach śmieciowych. Mogą się starać o uznanie ich kontraktów za umowy o pracę, a co za tym idzie, o zaległe urlopy wypoczynkowe, zapłatę za nadgodziny i ochronę przed wypowiedzeniem.
Bo byli lepsi
Taką możliwość daje zleceniobiorcom wyrok SN w sprawie informatyka zatrudnionego na zlecenie w Ministerstwie Zdrowia. Pracę zaczynał jeszcze jako student. Urząd zawierał z nim kolejne umowy, bez żadnych przerw. Informatyk pracował i dyżurował tak jak inni. Bywało, że polecenia wydawał mu sam minister zdrowia. Gdy po czterech latach pracy resort nie przedłużył z nim umowy, złożył pozew o ustalenie, że był zatrudniony na etacie.
Warszawskie sądy potwierdziły, że strony łączyło zatrudnienie na etacie. Resort złożył skargę kasacyjną do SN. Dowodził, że przepisy przewidują ograniczenia w dostępie do służby cywilnej. Kandydat na stanowisko w urzędzie musi bowiem stanąć do konkursu, wykazać się wykształceniem i wiedzą. W czasie rozprawy prawniczka resortu mówiła, że w latach, gdy informatyk pracował na zleceniu, takie konkursy były ogłaszane, ale jemu nigdy nie udało się przejść przez sito naboru. Pracę na etacie dostawali lepsi od niego. Poza tym uznanie go za etatowego pracownika stawiałoby dyrektora urzędu w trudnej sytuacji, bo wobec braku pieniędzy zapewnienie etatu narażałoby go na zarzut naruszenia dyscypliny finansów publicznych.
SN w wyroku z 25 maja 2016 r. stwierdził, że sądy prawidłowo uznały, że informatyk powinien być traktowany jak etatowy pracownik urzędu.
– Stosowanie prawa nie zależy od braku czy posiadania pieniędzy – zauważył Zbigniew Korzeniowski, sędzia SN, w uzasadnieniu wyroku.