Nicolas Sarkozy nie miał w niedzielę wieczorem wątpliwości: pierwsza tura prawyborów w partii Republikanie okazała się cezurą.
– Życzę ci szczęścia, Francjo. Życzę wam szczęścia, moi rodacy. Odchodzę bez żalu – powiedział były prezydent, kończąc długą karierę polityczną.
Po raz kolejny w ostatnim czasie instytuty badania opinii publicznej dały się zaskoczyć. Ale w przeciwieństwie do Ameryki Trumpa, Wielkiej Brytanii Brexitu czy krajów Europy Środkowej, tym razem zaskakujący był nie wzrost populizmu, tylko jego załamanie. Oto w prawyborach przed rozgrywką o Pałac Elizejski w kwietniu 2017 r., w których wzięła udział niespodziewana liczba Francuzów (przeszło 4 mln), zwyciężył François Fillon, kandydat, który od lat lansuje program „potu i łez", czyli głębokich reform gospodarczych. Dostał 44 proc. głosów, zdecydowanie więcej niż dotychczasowy faworyt i zwolennik znacznie łagodniejszych zmian, mer Bordeux Alain Juppé (28 proc.). Sarkozy z 20 proc. głosów, nie przejdzie do drugiej tury, która ma się odbyć w najbliższą niedzielę.
Skąd tak nagły zwrot?
Fillon zyskał wiele punktów na ostatniej prostej kampanii, gdy najlepiej wypadł w trzech debatach telewizyjnych. Postawiła na niego katolicka prawica. I pomogła wysoka frekwencja, bo o ile działacze partyjni byli wierni Sarkozy'emu, t o szersze grono sympatyków prawicy – nie. To zresztą z tego powodu dwa lata temu, wbrew byłemu prezydentowi, Fillon był jednym z promotorów idei otwartych prawyborów na prawicy.
Ale jest też powód głębszy.
– Lewica i ruch związkowy jest bardzo osłabiony, nie odegrają już znaczącej roli w wyborach prezydenckich 2017 r. Nowa linia podziału przebiega między populistyczną, etatystyczną prawicą reprezentowaną przez Front Narodowy i prawicą liberalną, której ucieleśnieniem jest właśnie Fillon. Ta polaryzacja tłumaczy jego sukces. Sarkozy ze swoją koncentracją na zwalczaniu imigracji i zagrożenia terrorystycznego nie zdołał zjednoczyć opozycji wobec Marine Le Pen – mówi „Rz" Gerard Grunberg, znany francuski politolog.