Emmanuel Macron przyjął w Pałacu Elizejskim szefa amerykańskiej dyplomacji, ale podkreślając, że robi to „w pełnym porozumieniu z ekipą Joe Bidena" oraz „na prośbę Mike'a Pompeo". Nie będzie też konferencji prasowej – rozmowy pozostaną poufne. Macron był jednym z pierwszych przywódców świata, którzy złożyli gratulacje Bidenowi i z nim rozmawiali telefonicznie.
Przed odlotem pytany o to, jak Departament Stanu radzi sobie z przekazaniem władzy, Pompeo powiedział, że „nie ma problemu z przejściem do drugiej administracji Trumpa". To musiało wywołać zaniepokojenie o los amerykańskiej demokracji, skoro od przeszło tygodnia zwycięzcą wyborów z 3 listopada został ogłoszony Joe Biden.
Pompeo nie myśli jednak tak naprawę podważać wyniku głosowania. Raczej sam ma ambicje prezydenckie w 2024 r. i póki piastuje poważne stanowisko, chce, podważając sukces Bidena, zapewnić sobie poparcie najbardziej konserwatywnego elektoratu. Temu samemu ma służyć izraelski etap wizyty, gdzie jako pierwszy sekretarz stanu USA w historii odwiedzi izraelskie osady na ziemiach okupowanych, podobnie jak Wzgórza Golan, których przynależność do Izraela uznał Trump. Poparcie środowisk żydowskich w USA może okazać się bezcenne, gdy Pompeo podejmie walkę o republikańską nominację przed wyborami prezydenckimi.
Podróż ma także służyć „zabetonowaniu" niektórych kierunków polityki zagranicznej odchodzącej administracji tak, aby Bidenowi trudno było je podważyć. Spodziewano się, że podczas rozmów z Macronem Pompeo zapowie dalsze zaostrzenie gęstej siatki sankcji nałożonych przez Amerykanów na Iran. Biden już ogłosił, że Stany wrócą do porozumienia z Teheranem z 2015 r. o powstrzymaniu irańskiego programu atomowego.
Sekretarz stanu zasygnalizował także, że Waszyngton może wycofać resztki amerykańskich oddziałów z Iraku i Afganistanu, co ostatecznie zniweczyłoby wpływy USA w tych krajach. Nowemu prezydentowi niesłychanie trudno było ponownie wysłać żołnierzy do obu państw.