– Zaprosiłem go na śniadanie do (siedziby prezydenta) Casa Rosada, by dokładnie omówić przekazanie władzy – oświadczył ustępujący prezydent Argentyny Mauricio Macri, nim jeszcze podliczono wszystkie głosy.
Przewaga Fernandeza była wystarczająco duża – zdobył ponad 48 proc. głosów, gdy konkurent ok. 40 proc.
Zwycięstwo peronisty wszystkich trochę zaskoczyło. Mimo że w argentyńskiej polityce obecny jest od 30 lat, nigdy nie prowadził samodzielnej działalności, zawsze pełnił tylko funkcje urzędnicze (choć wysokie). – (Była prezydent Argentyny) Cristina de Kirchner zaprosiła go w maju do domu i spytała, czy jest gotowy zostać prezydentem. Trochę zaskoczony, wahając się, odpowiedział: Tak – jeden z dziennikarzy z Buenos Aires opisywał początek zwycięskiej kampanii Fernandeza.
Od 1996 roku był współpracownikiem męża Cristiny, Nestora de Kirchnera, który w 2003 roku został prezydentem. Wtedy został jego szefem gabinetu, czyli odpowiednikiem europejskiego premiera. Po odejściu męża i objęciu prezydentury przez żonę (czyli Cristinę de Kirchner) szybko z nią pokłócił. Od tej pory coraz ostrzej krytykował jej rządy. – Za czasów prezydenta Carlosa Menema (w latach 1989–1999, red.) było korupcyjne rozpasanie, ale prezydentura Cristiny to prawdziwa rewolucja łapówkarzy – mówił w 2012 roku.
Jednak za czasów Maurcia Macriego – prawicowego następcy de Kirchner – kraj coraz bardziej pogrążał się w kryzysie. Liberalne władze próbowały co prawda zmniejszyć regulację rynku, ale – ulegając MFW – podniosły też podatki i obcięły dotacje do cen paliw. Obecnie około 35 proc. Argentyńczyków żyje w ubóstwie, bezrobocie sięga ponad 10 proc., a bank centralny nakłada coraz większe ograniczenia na zakup waluty USA, by nie doprowadzić do wyczerpania własnych zapasów. Teraz można już kupić tylko 100–200 dolarów miesięcznie. W bank mocno uderzył ostatni tydzień kampanii wyborczej, w trakcie którego musiał wydać kilka milionów dolarów dla podtrzymania kursu peso.