Mur berliński już nie istnieje, ale powstały inne mury, mniej widoczne bez drutu kolczastego i stref śmierci – mówił we wtorek prezydent RFN Frank-Walter Steinmeier. Jego przemówienie w 27. rocznicę zjednoczenia Niemiec obfitowało w cierpkie uwagi na temat występujących w niemieckim społeczeństwie takich zjawisk, jak wyobcowanie, rozczarowanie i zwykła wściekłość.
Prezydent dał w ten sposób wyraz swemu zdumieniu i wyraźnemu rozczarowaniu wynikami niedawnych wyborów do Bundestagu. Zwłaszcza na wschodzie Niemiec, w pięciu tzw. nowych landach, w których ogromne sukcesy odniosła ksenofobiczna populistyczno-prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD).
Sukces AfD na obszarach byłej NRD spędza od ponad tygodnia sen z oczu niemieckich polityków, publicystów i analityków. Wszyscy poszukują odpowiedzi, jak to się mogło stać, że po ponad ćwierć wieku wpompowania w pięć nowych landów astronomicznej sumy sięgającej według niektórych ocen 2 bilionów euro, są to nadal inne Niemcy. Inne od tych, do których pięć landów zostało przyłączonych w 1990 roku.
O tym, jak inne, świadczy fakt, że 22,5 proc. mieszkańców wschodnich Niemiec oddało swe głosy na AfD, a więc dwa razy więcej niż w zachodniej części kraju. Powstała zaledwie cztery lata temu partia uzyskała status drugiego najsilniejszego ugrupowania na wschodzie. W Saksonii wyprzedziła nawet nieznacznie CDU Angeli Merkel, nie mówiąc już o zdystansowaniu SPD, z której wywodzi się Frank-Walter Steinmeier.
Taki wynik został słusznie odczytany jako wotum nieufności wobec zachodnich elit rządzących zjednoczonymi Niemcami. Pojawiły się natychmiast propozycje, że trzeba coś z tym zrobić, najlepiej za pomocą pieniędzy.