Nowy rok szkolny na Białorusi rozpoczął się od apelu nieuznawanego przez władze Związku Polaków na Białorusi (ZPB) do rządzącego od prawie ćwierćwiecza prezydenta kraju Aleksandra Łukaszenki. Działacze zdelegalizowanego jeszcze w 2005 roku związku domagają się zaprzestania dyskryminacji mniejszości polskiej na Białorusi.
Jak twierdzą, w tym roku do wołkowyskiej szkoły nr 8 z polskim językiem nauczania przyjęto jedynie 18 pierwszoklasistów, miejsc zabrakło dla 13 dzieciaków, które musiały pójść do szkół rosyjskojęzycznych. Liczba przyjmowanych do szkoły pierwszoklasistów od kilku lat systematycznie maleje, w 2015 roku przyjęto 36 dzieci.
– Nie mam prawa zabierać głosu w tej sprawie. Proszę wybaczyć – mówi „Rzeczpospolitej" dyrektorka placówki Halina Bułaj. – To nie jest moja decyzja i nie ode mnie to zależało – tłumaczy.
Pozostałe szkoły w Wołkowysku działają przeważnie na dwie zmiany i nie mają problemów z przyjęciem wszystkich chętnych. Ostrożny komunikat w tej sprawie wystosował polski MSZ, wyrażając „rozczarowanie" i obarczając odpowiedzialnością za obecną sytuację władze Wołkowyska. Z komunikatu wynika, że nie pomogły nawet „intensywne zabiegi MSZ prowadzone do ostatniej chwili". Szkoła w Wołkowysku jest jedną z dwóch działających na Białorusi polskich szkół, wybudowanych na początku lat 90. za pieniądze polskich podatników. Ta druga to szkoła nr 36 w Grodnie, gdzie w tym roku po raz pierwszy od czterech lat przyjęto wszystkich chętnych (87 pierwszoklasistów). To dzięki wielomiesięcznej walce działaczy ZPB do szkoły przyjęto kilkanaścioro dzieci, dla których początkowo miejsc zabrakło.
– W tej sprawie musiały interweniować najważniejsze osoby w państwie polskim. Działał m.in. MSZ, Senat i osobiście marszałek Stanisław Karczewski. W poprzednich latach władze ograniczały liczbę miejsc i wiele polskich dzieciaków musiało pójść do innych szkół – mówi „Rzeczpospolitej" Andrzej Poczobut, mieszkający w Grodnie polski dziennikarz i członek zarządu ZPB.