Donald Trump pozwał Twittera, Facebooka i Google'a oraz prezesów tych firm, oskarżając ich o pogwałcenie prawa do wolności wypowiedzi gwarantowanego przez pierwszą poprawkę do Konstytucji USA. Chce, aby jego pozew był pierwszym z serii wniosków zbiorowych od innych użytkowników, którzy uważają, że niesłusznie ich konta albo wpisy zostały zablokowane, żeby uciszyć ich konserwatywne opinie.
– Chcemy, aby sąd wydał natychmiastowy zakaz firmom zarządzającym mediami społecznościowymi nielegalnej, bezwstydnej cenzury wypowiedzi Amerykanów [...] Odniesiemy historyczne zwycięstwo dla wolności amerykańskiej, a tym samym dla wolności wypowiedzi – powiedział. Jego zdaniem te media społecznościowe działały pod dyktando demokratów, a decydując o tym, co ludzie umieszczają na ich portalach, zachowują się jak „agencje rządowe", a nie firmy prywatne.
Facebook, Twitter i YouTube zablokowały konta Donalda Trumpa, argumentując, że swoimi wpisami łamał obowiązujące na tych portalach przepisy zabraniające gloryfikowania przemocy, bo promował nieprawdę dotyczącą wyborów. Między innymi utrzymywał, że jego przegrana była wynikiem fałszerstwa, czemu zaprzeczały dziesiątki sądów, przedstawiciele stanowych komisji wyborczych oraz członkowie jego administracji. W rezultacie 6 stycznia setki jego zwolenników ruszyło szturmem na Kapitol, by uniemożliwić ustawodawcom zatwierdzenie wygranej Joe Bidena, a tym samym dokonując zamachu na demokratyczną instytucję.
Z obawy przed dalszą eskalacją przemocy w kraju Twitter zupełnie zablokował konto Trumpa; Facebook zawiesił go na dwa lata, a YouTube oznajmił, że przywróci je wtedy, gdy „będzie w stanie ocenić, że zmalało ryzyko przemocy". W ten sposób Trump stracił główną platformę komunikacji ze światem. W kwietniu uruchomił bloga o nazwie From the Desk of Donald J. Trump, ale po miesiącu zamknął go, bo nie miał on takiego oddźwięku jak np. jego konta na Twitterze (@POTUS i @WhiteHouse), które miały w sumie 60 milionów śledzących.
Eksperci prawni wątpią w powodzenie tego pozwu. Trump próbuje argumentować, że media społecznościowe w taki sam sposób podpadają pod pierwszą poprawkę jak agencje rządowe. Tymczasem jako firmy prywatne mogą prawnie decydować o tym, co w ich portalach się znajduje, ale z drugiej strony nie są odpowiedzialne za to, co użytkownicy umieszczają na ich portalach. – Trump zupełnie źle interpretuje argument o pierwszej poprawce, bo pierwsza poprawka dotyczy ograniczeń rządowych wolności wypowiedzi, nie dotyczy działań prywatnych firm. Im pierwsza poprawka daje prawo do odmowy przekazywania wypowiedzi osób trzecich – mówi w wywiadzie dla NPR Paul Barrett z Center for Business and Human Rights przy New York University. Jego zdaniem ten pozew sądowy jest „chwytem reklamowym".