Po ustaleniu zasad brexitu umowa musi jeszcze zostać ratyfikowana przez Westminster, parlamenty 27 krajów pozostających w Unii oraz Parlament Europejski. Założenie, że uda się do zrobić w ciągu pół roku, i tak jest bardzo optymistyczne. Dlatego na wszelki wypadek przewidziano okres przejściowy do końca 2020 r., w trakcie którego Londyn nie będzie już miał prawa głosu w Radzie UE, ale pozostanie częścią jednolitego rynku.
Choć od referendum w sprawie brexitu niedługo minie dwa lata, wciąż nie udało się uzgodnić najważniejszych elementów porozumienia. Instytut analityczny Economist Intelligence Unit (EIU) zakłada, że zawarcie na czas kompleksowej umowy o wolnym handlu (FTA) wciąż jest możliwe. Przyznaje jednak, że „istnieje bardzo realne ryzyko, iż rozmowy zostaną zerwane". Wówczas współpracę handlową między Wyspami a kontynentem będą regulowały powszechne zasady Światowej Organizacji Handlu (WTO). To będzie tzw. hard brexit: brutalne zerwanie wielu więzi gospodarczych.
Ten czarny scenariusz jest przede wszystkim spowodowany niezwykle złożonym charakterem negocjacji: umowa o wolnym handlu między Unią a Kanadą była np. negocjowana przez siedem lat. Kłopoty sprawia jednak także zasada powiązania wszystkich obszarów rokowań: Bruksela uważa, że dopóki całość problemów nie jest uzgodniona, nic nie jest uzgodnione.
Tymczasem na rok przed brexitem wciąż otwarte pozostają przynajmniej dwie inne, zasadnicze kwestie. Po pierwsze chodzi o uniknięcie przywrócenia kontroli na granicach między Irlandią Północną i Republiką Irlandii i uratowanie procesu pokojowego. Bruksela uważa, że to możliwe, tylko jeśli Ulster pozostanie w unii celnej ze Wspólnotą. Jednak wchodząca w koalicję z torysami partia północnoirlandzkich lojalistów DUP obawia się, że to byłby pierwszy krok ku zjednoczeniu Zielonej Wyspy.
Otwarty pozostaje także problem przyszłego statusu obywateli UE mieszkających w Wielkiej Brytanii, w tym ok. 900 tys. Polaków.