W chwili zamknięcia tego wydania „Rzeczpospolitej" trwały jeszcze głosowania w Sejmie. Jednak wszystko wskazywało na to, że późnym wieczorem posłowie będą mogli rozjechać się do domów. Pierwotnie mieli spędzić przy Wiejskiej też piątek, ale posiedzenie skrócono. I to już trzeci raz z rzędu.
Ostatni dzień tygodnia wypadł też z porządków posiedzeń na początku lutego oraz na przełomie lutego i marca, które początkowo też były planowane od wtorku do piątku. Skrócenie obrad jest tym bardziej zaskakujące, że Sejm i tak zbiera się wyjątkowo rzadko.
Plan marszałka
„Rozrzedzenie" obrad Sejmu to efekt próby wprowadzenia przez marszałka Sejmu „trójpolówki", o czym jako pierwsi informowaliśmy w „Rzeczpospolitej" w listopadzie ubiegłego roku. Dotąd regułą było zwoływanie posiedzeń raz na dwa tygodnie. Ujawniliśmy plan marszałka Marka Kuchcińskiego z PiS, który zaproponował, by posłowie pracowali w cyklu trzytygodniowym: tydzień na obrady plenarne, tydzień na komisje i tydzień na pracę posłów w terenie. Celem było zwiększenie frekwencji na sali obrad, obecnie świecącej pustkami, bo jednocześnie odbywają się komisje.
Skutkiem realizacji tego planu jest to, że w okresie od stycznia do sejmowych wakacji zaplanowano tylko 11 posiedzeń. To wyjątkowo mało, biorąc pod uwagę to, jak często Sejm w analogicznym okresie obradował w poprzednich latach. W 2017 r. od stycznia do wakacji było 13 posiedzeń, w 2016 r. – 16, w 2015 r. – 14, a w 2014 r. – 15.
„Tyle, ile trzeba"
Dlaczego tak rzadko zwoływane posiedzenia są skracane? To skutek wzorowej organizacji pracy izby – brzmią oficjalne zapewnienia.