Czy Donald Trump poszedł na ustępstwa w stosunku do Putina, czy też, jak sam mówi, „prowadzi najbardziej antyrosyjską polityke w historii USA", chociaż, z drugiej strony bardzo kocha Putina?
Czy ma znaczenie, że kilka politycznie najbliższych Trumpowi osób siedzi w więzieniu i jest m.in. oskarżonymi o niewłaściwe kontakty z Rosjanami – wysłannikami Putina? Sprawą ewentualnych kontaktów Trumpa z Rosjanami zajmuje się prokurator specjalny Robert Mueller, którego prezydent obrzuca obelgami, oskarżeniami i którego chciałby się pozbyć. Mueller jest republikaninem, byłym szefem FBI i świetnym profesjonalistą. Już wcześniej jego działania były prowadzone z wielką dyskrecją, ale na kilka miesięcy przed wyborami zamilkł zupełnie. Dla obu stron było oczywiste, że jeśli republikanie utrzymają przewagę w Kongresie, Trumpowi uda się najprawdopodobniej usunąć Muellera, jeśli ją stracą, śledztwo może doprowadzić co najmniej do jakichś konkluzji.
– Czy Donald Trump jest rasistą i ksenofobem? Wiadomo, że te pojęcia, bardzo nieostre, są często nadużywane, co nie znaczy, że czasami nie są trafne. I w swojej kampanii prezydenckiej i po wyborach Trump wygłaszał poglądy, które wywołują w przyzwoitym (normalnym? porządnym?) człowieku co najmniej grymas niesmaku. Nie ma, moim zdaniem, sensu wgłębianie się w jego (czy jakiegokolwiek polityka) psychikę czy podświadomość, wystarczy zobaczyć, jakie reakcje jego słowa wywołują. Na pewno wiele jego słów nie wywoływało odruchów miłości bliźniego, przyjaźni czy tolerancji, z których Amerykanie są tak dumni, nawet jeśli nie są w tym doskonali.
Prezydent na swoich wiecach, gdzie przeważają jego entuzjaści, używa przezroczystego kodu. Nie mówi wprost, że Barack Obama nie urodził się w Stanach Zjednoczonych (co jest nieprawdą, ale o co Trump oskarżał go wielokrotnie), że jest muzułmaninem (co też jest nieprawdą, Obama jest chrześcijaninem), ale mówi „Barack – (bardzo długa przerwa) – H – (oklaski i śmiech) – Obama". Ma to mieć tę samą konotację, jak wtedy gdy polski publicysta Witold Gadowski mówi „Barack Hussein Obama", ale odbiór społeczny w Stanach jest bardziej krytyczny. Nietolerancja i rasizm występują w różnych formach, więc i po drugiej stronie słychać było głosy, że na przykład największym zagrożeniem ludzkości są biali mężczyźni, ale jednak Trump jest prezydentem i wedle wielu obowiązują go surowsze, a nie łagodniejsze normy.
– Czy demokraci chcą inwazji milionów nielegalnych imigrantów do USA? – jak twierdził Donald Trump. Czy on jest jedynym obrońcą granic państwowych i cywilizacji zachodniej czy chrześcijańskiej? Na przedwyborczych wiecach Trump mało mówił o sukcesach gospodarki. Z jednej strony słyszał argumenty, że dobra passa ekonomiczna jest długoterminowym efektem polityki prezydenta Obamy, z drugiej zaś twierdził, że mówienie o gospodarce jest nużące dla słuchaczy, których należy utrzymywać w podnieceniu. Mówił więc o karawanie idącej z Gwatemali i Hondurasu, zapowiadał, że rozstawi na granicy 15 tys. żołnierzy i każe im strzelać do (ewentualnie) rzucających kamienie ludzi. Zostawszy prezydentem wycofał się na razie z zapowiedzi strzelania – armia USA nie ma prawa strzelać na terytorium kraju, a i wojskowi dali odczuć, że rozkaz im się nie podoba. Karawana rzeczywiście jest w drodze, mniej liczna, niż opisuje ją Trump, ale przede wszystkim nie jest ona wynikiem polityki demokratów, skoro i za czasów Obamy nie wpuszczono i deportowano nielegalnych imigrantów. Mimo to jest ich w Stanach ponad 20 mln – co jest wynikiem nieudanej polityki, lub jej braku, obu partii politycznych. Ale przedstawianie się jako jedyny obrońca przed najazdem młodych, groźnych mężczyzn może oddziaływać na podświadomość, a nawet świadomość niektórych kobiet.
Boss musi porozmawiać
Nie wiadomo jeszcze – i może nie będzie nigdy dokładnie wiadomo, które elementy kampanii, które słowa albo obrazy wpłynęły na ten czy inny wybór. Już kilka miesięcy przed głosowaniem okazało się, że około 60 proc. potencjalnych wyborców było prawie równo rozdzielonych na stronników partii republikańskiej i demokratycznej i mieli już wyrobione zdanie więc niewiele mogło ich skłonić do zmiany. Cała energia poszła więc na przekonywanie, rekrutowanie i zastraszanie niezdecydowanych czy też obojętnych. Frekwencja okazała się być rekordowa i może mobilizacja wyborców utrzyma się jeszcze co najmniej przez dwa lata.