– Bez obowiązkowej w poprzednich latach histerii na temat polityki zagranicznej okazało się ono nieinteresujące i puste – podsumował opozycjonista Aleksiej Nawalny.
Rosyjski prezydent zaskoczył bowiem wszystkich. Problemom zagranicznym poświęcił zaledwie kilka minut na końcu z 1 godziny i 8 minut swego wystąpienia. Liczba problemów i konfliktów międzynarodowych, w które zaangażowana jest Rosja, a o których nie powiedział, jest kilkakrotnie większa od tych, o których wspomniał.
"Nie pozwolimy na ograniczanie... naruszanie naszych interesów" – powiedział. Jednocześnie przypomniał USA, że "wspólnie (z Rosją) niosą odpowiedzialność za zapewnienie bezpieczeństwa międzynarodowego".
Ale sprawy zagraniczne zaczął od wymieniania przyjaznych sąsiadów. Stosunki z Chinami mogłyby być "wzorem" dla innych. Do innych życzliwych zaliczył Indie oraz Japonię, mimo że Moskwie nadal nie udało się podpisać z Tokio porozumienia formalnie kończącego stan wojny między obu państwami (rozpoczętej w 1945 roku).
"Mentorskich pouczeń wszyscy mamy już dość. Jak będzie trzeba, to my sami możemy kogoś pouczyć" – powiedział, przechodząc do stosunków z Zachodem. Zaraz jednak dodał, że "Rosja nie szuka konfliktów". "W przeciwieństwie do zachodnich partnerów, którzy widzą w Rosji przeciwnika, my nie szukamy i nigdy nie szukaliśmy wroga" – dodał, a obserwatorzy uznali to za rękę wyciągniętą na zgodę w stronę amerykańskiego prezydenta elekta i jego nowej administracji.