Prezes Kaczyński jedzie na wojnę

Janina Ochojska zapamiętała, że Jarosław Kaczyński przyjechał do Splitu w czystej koszuli, a Kuroń, który wygrzebał się spod ciężarówki, podjął go w samych majtkach. Takie zdjęcie poszło w świat.

Aktualizacja: 25.12.2016 22:23 Publikacja: 25.12.2016 00:01

Postój w Splicie. Nastrój konwoju jest rozlazły. Upał przekracza 40 stopni, a Jacka Kuronia przepełn

Postój w Splicie. Nastrój konwoju jest rozlazły. Upał przekracza 40 stopni, a Jacka Kuronia przepełnia frustracja i agresja.

Foto: PAP, Wojciech Szabelski

Lato 1993 roku. Wyprawa humanitarna do Bośni. Niezwykła, bo z Jackiem Kuroniem i Adamem Michnikiem jedzie Jarosław Kaczyński.

Organizatorem konwoju jest Janina Ochojska, która kieruje polskim oddziałem francuskiego EquiLibre (Polska Akcja Humanitarna powstanie za rok) i wysyła pomoc dla ofiar wojny w byłej Jugosławii. Tym razem łączy się z akcją „Mir Sada", czyli „Pokój teraz", w której uczestniczą ludzie z całej Europy. Jej finałem ma być wielkie spotkanie w oblężonym Sarajewie.

Polski początek stanowi wydrukowany w „Gazecie Wyborczej" apel podpisany przez Czesława Miłosza (autora wiersza „Sarajewo"), Andrzeja Wajdę i Tadeusza Mazowieckiego, bo nie każdy może jechać, ale wielu chce się zaangażować. Do apelu dołączona jest propozycja dla „świadków": chodzi o zgromadzenie jak największej liczby osób, nie tylko o znanych nazwiskach, które wypowiedzą wojnę wojnie i – narażając życie – przyjadą do Sarajewa, by po prostu usiąść na ulicach i przez samą swoją obecność ustanowić pokój. „Wyobrażaliśmy sobie, że jeżeli w Sarajewie pojawi się nagle sto tysięcy osób z różnych krajów naszego kontynentu – w tym politycy, dziennikarze, wybitne jednostki – snajperzy będą musieli zaprzestać ostrzału i terroryzowania mieszkańców miasta" – pisze Ochojska w książce „Niebo to inni".

Czas na wyjazd

Ogłoszenie EquiLibre mówi, że każdy „świadek" – znany i nieznany – proszony jest o zabranie „trwałej żywności na czas podróży (najmniej 15 kg żywności w paczce dla mieszkańców Sarajewa), podstawowego wyposażenia kempingowego (tzw. śpiwory), apteczki indywidualnej, pojemnika na wodę (w Sarajewie nie ma wody), ważnego prawa jazdy i kamizelki kuloodpornej". – Wysłaliśmy zaproszenia do wszystkich klubów parlamentarnych, jednak odpowiedzieli tylko członkowie Unii Demokratycznej – mówi z żalem Ochojska. Decyduje się więc minister pracy i polityki socjalnej Jacek Kuroń oraz posłowie Zbigniew Bujak i Henryk Wujec, ale też szef „Gazety Wyborczej" Adam Michnik, ówczesny prezydent Warszawy Stanisław Wyganowski, przywódca powstania w getcie warszawskim Marek Edelman i kilku innych prominentów.

– Jak na ówczesne warunki nastąpiło pospolite ruszenie. Zebraliśmy 20 ciężarówek wypełnionych 400 tonami jedzenia: jabłkami, ziemniakami i wodą; także lekarstwami i środkami czystości. Pojechał autokar VIP-ów i dziennikarzy. I ambulans. I 15 prywatnych samochodów z ludźmi, których pilotował pułkownik Wiesław Kurzyca, były dowódca polskiego batalionu piechoty sił pokojowych ONZ w Chorwacji. Razem: 178 osób – wylicza Ochojska. Ciekawe, że większość rusza z Polski, choć niektórzy z tych najważniejszych – jak Kuroń i Michnik – lecą samolotem do Wiednia, by dopiero tam dołączyć do konwoju. Jedynie Wujec podróżuje w autokarze, czasem z kierowcami w kabinach ciężarówek.

Na wyprawę decyduje się też Jarosław Kaczyński, który w książce „Porozumienie przeciw monowładzy" wspomina: „Właściwie nie bardzo wiem, dlaczego tam pojechałem. Trochę z chęci przygody, trochę dlatego, by unici nie chwalili się później, że tylko oni są tak pełni empatii i poświęcenia dla innych". Jest prezesem Porozumienia Centrum i posłem na Sejm. – Nikt z jego ekipy nie zgłosił się do nas i nie informował o udziale. Dowiedziałam się o tym dopiero w Chorwacji, gdy wyprzedził nas samochód na polskich numerach, co wcale nie było łatwe – a raczej ryzykowne – ze względu na długość konwoju i wąską drogę – opowiada Ochojska.

Podkreśla, że samochód Kaczyńskiego nie należał do konwoju, i powątpiewa, by był jakkolwiek oznakowany, bo sami nie mieli wystarczająco dużo naklejek, które i tak odpadały w trakcie jazdy. Ba, niektóre wozy miały emblematy Unii Demokratycznej!

Tymczasem w oficjalnym raporcie Kaczyński wymieniany jest jako uczestnik. Ba, był na liście gości! „Gazeta Wyborcza" w reportażu z wyjazdu konwoju opisała nawet scenkę, gdy wyczytywano kolejne nazwiska. „Jarosław Kaczyński? Nie ma. To skandal. Nie zgłosił się na zbiórkę i nie zostawił żadnej wiadomości – komentują organizatorzy". Innych nieobecnych nie traktowano z podobną ironią.

Kaczyński jedzie, choć nie sam. Pan Tadzio, postawny kierowca prezesa, mówi, że on do Bośni nie wyruszy, bo tam strzelają. Na spotkaniu w siedzibie PC zgłaszają się jednak inni: Władysław Stasiak i Michał Bichniewicz. Stasiak – zginie potem w Smoleńsku – kończy studia w Krajowej Szkole Administracji Publicznej, przygotowuje „Nowe Państwo", mocno angażuje się w różne przedsięwzięcia PC, przygotowując referaty i konferencje.

Bichniewicz – dzisiaj w prywatnym biznesie – to wówczas dziennikarz, który przygotował lustrację w zespole Antoniego Macierewicza i wydał wywiad rzekę z Jarosławem Kaczyńskim pod tytułem do dziś występującym w kampaniach PiS: „Czas na zmiany", i jest społecznym współpracownikiem sztabu wyborczego PC. Obydwaj nie mają jeszcze rodzin, więc nie zastanawiają się długo: jedziemy! – Powodował to imperatyw moralny: apelują o pomoc, więc trzeba jechać. Równocześnie zbliżały się wybory i chcieliśmy, aby w konwoju uczestniczyli przedstawiciele różnych opcji politycznych – tłumaczy Bichniewicz.

W zielonym oplu Fundacji Prasowej Solidarności jest także czwarty uczestnik. „Jak wkręcił się Paweł Rabiej, młodzieniec bardzo inteligentny, (...) tego nie wiem. Miałem do niego znacznie większy dystans niż do jego starszych kolegów, ale nie widziałem powodu, by oponować" – wspomina Kaczyński. Rabiej – dzisiaj rzecznik partii Nowoczesna – wspomaga wtedy radiową kampanię PC: wybory zaplanowano we wrześniu 1993 roku, więc jest blisko partii i prezesa. Dziennikarz z TVP mówi, że zaskarbił sobie sympatię książką „Kim pan jest, panie Wachowski?", bo Kaczyński – były szef Kancelarii Prezydenta – ma przecież konflikt z Belwederem. Dodaje, że stosunki obu panów były zaskakująco zażyłe i koniecznie chcieli jechać razem jednym samochodem. Bichniewicz zapamiętał Rabieja jako onieśmielonego i wycofanego, który raczej nie narzucał się w trakcie jazdy.

– Wyjazd był podyktowany autentyczną solidarnością. To była powinność, żeby być tam i pomóc, ile możemy. Prowadziliśmy wtedy dużo rozmów, co się dzieje w Jugosławii, bo ten konflikt poruszał serca. Przejmowaliśmy się obrazkami z Sarajewa, aleją snajperów i tym, że w środku Europy trwa wojna, co było trudne do wyobrażenia i przejmowało grozą. Chciałem to zrozumieć! Ciągnęło mnie wtedy ku dziennikarstwu wojennemu (w 1994 roku byłem z senatorem Romaszewskim w Groznym) i pomysł wyjazdu mógł wyjść z takiej inspiracji. Do tego taka rzecz pokazuje międzynarodowe zainteresowanie i empatię. Sama kampania jest wyczerpująca i wyjazd mógł być też kontrapunktem do codziennej pracy. Element ryzyka istniał, ale przecież konwoje humanitarne jeździły i wracały. My do Sarajewa mieliśmy dotrzeć pod osłoną sił ONZ-owskich. Zresztą młody o człowiek nie wyobraża sobie negatywnych scenariuszy – opowiada Rabiej.

Morze wody i wraków

Główna część konwoju rusza 31 lipca. Ma pecha: jedna z ciężarówek koło Suchedniowa potrąca malucha, którego kierowca ginie na miejscu, więc wkrada się opóźnienie. Samochód z Kaczyńskim też startuje z poślizgiem, bo prezes nie ma paszportu i musi wyrobić dokument. – Spakowaliśmy do bagażnika dużo środków pomocowych (lekarstwa i bandaże), o które prosili Lekarze bez Granic. Byłem najmłodszy w grupie i wszystko organizowałem. Mieliśmy też puszki, jakieś suchary, lecz prowiant był rzeczą wtórną – mówi Rabiej.

Czas nagli, więc jadą szybko. Kierownicę przejmują na zmianę Stasiak i Bichniewicz, bo Rabiej nie ma prawa jazdy. Mówi, że obydwaj kierowali doskonale. Wedle Kaczyńskiego są raczej „niedzielnymi kierowcami", co na bałkańskich drogach ma znaczenie o tyle, że inni jeżdżą jak szaleni, a drogi prowadzą nad przepaściami bez barierek. Kaczyński pamięta zwłaszcza trasę nad urwiskiem 100 metrów w dół, pod którą było morze wody i wraków. Na szczęście im udaje się przejechać bez szwanku.

Najpierw kierują się na Cieszyn. Wieczorem doganiają część konwoju, który jest rozciągnięty w czasie i przestrzeni. Noc spędzają na parkingu pod Wiedniem, skąd widać Alpy. Wszyscy leżą pokotem w śpiworach, Kaczyński mości się w samochodzie. Przed granicą ze Słowenią jest stacja benzynowa, gdzie kąpią się i przebierają. Kaczyński dzwoni stamtąd do Polski w sprawie list wyborczych, a Rabiej zostawia na parapecie paszport, po który muszą wracać kilkadziesiąt kilometrów.

Na granicy z Chorwacją rewizja: pogranicznicy szukają broni. Zaczyna się wojenny pejzaż: dziury postrzałowe w budynkach, w oknach folie zamiast szyb. Małe miasteczka, kobiety w czerni. Niektórzy pokazują znak „V", inni sugerują, żeby dary dla muzułmanów od razu wrzucić do morza. Zniszczony most, wytyczony objazd. Koło Zadaru widać łuny od strony frontu. Za Rijeką gubią drogę. – Spalone domy robiły wielkie wrażenie, ale potem przywykliśmy do tego elementu krajobrazu – relacjonuje Rabiej.

Drugiego dnia, razem z polskim konwojem, docierają do Splitu. Warunki są partyzanckie, wszyscy śpią na parkingu. Kaczyński ma hotel, ale też wspomina panujący „całkowity bałagan", bo „dosłownie niczego, nawet toalet, nie było".

– Koczowaliśmy na jednym z placów w Splicie. Nocowaliśmy pod ciężarówkami. Panował trudny do zniesienia upał. Mieliśmy szlauch, żeby się umyć. Czekaliśmy na wieści z ONZ w sprawie wjazdu do Sarajewa – opowiada Ochojska. W książce dodaje: „Okazało się, że na terenach, przez które trzeba było przejechać w drodze do Sarajewa, wybuchły walki. Mimo długotrwałych rokowań z UNPROFOR-em nie udało się uzyskać gwarancji bezpiecznego przejazdu".

Polski konwój, który jako jedyny przyjechał z darami, bo inne przywiozły tylko ludzi, zostaje w Splicie i czeka na dalsze wieści. Więc czekają, choć ludzie z Europy zaczynają się kłócić: ktoś wraca do domu, ktoś podejmuje głodówkę, ktoś postanawia jechać dalej.

Kaczmarski i Kazik

Kaczyński z kompanami również chcą jechać. Wjeżdżają do Bośni i kierują się w góry. Nocują nad jeziorem przy mieście Prozor – ostatnim pod kontrolą Chorwatów, 100 kilometrów od Sarajewa. Nocą artyleria strzela po dwóch stronach gór: sporo osób jest zdenerwowanych, ale oni śpią spokojnie. „Na biwaku odbyła się narada, w trakcie której zorientowaliśmy się, że jesteśmy sami, nie wśród lewicy, ale lewactwa. Mimo to spór w obozie toczył się o to, która nacja jest ważniejsza" – drwi Kaczyński.

Mówią im, że dalej jechać się nie da, bo do Sarajewa jest aż siedem stref walk. Postanawiają jednak ruszyć. Kaczyński opisuje, że kierownictwo konwoju oświadczyło wtedy, że muszą zdjąć oznaki wyprawy, którymi – co potwierdza Rabiej – oblepiony był samochód. Krytykowano też, że Polacy chcą być najlepsi. „Rzeczywiście, chcieliśmy dostać się do Sarajewa i to szybko, gdyż zbliżało się decydujące posiedzenie Rady Politycznej i musiałem po prostu wracać".

Najkrótsza droga zablokowana, więc wybierają dłuższą i postanawiają przedrzeć się do Mostaru. Rabiej do samochodu zabrał kasety Kaczmarskiego i pamięta jazdę przez ścianę deszczu, gdy z głośników leci: „Budujcie Arkę przed potopem" – wszyscy wtedy milkną. Bichniewicz dodaje, że na okrągło słuchają także płyty Kultu „Tata Kazika", która podoba się Kaczyńskiemu. Prezes przepytuje ich ze znajomości historii Polski i literatury, zwłaszcza „Trylogii". I tryumfuje, gdy kompani czegoś nie wiedzą.

– Dużo rozmawialiśmy o fascynacjach literackich. Studiowałem polonistykę i na szczęście byłem na bieżąco z dużymi lekturami, bo Władek Stasiak prześcigał się w przypominaniu postaci z „Trylogii". Prezes też był w tym doskonały. Mnie Sienkiewicz nie fascynował, ale starałem się dawać radę – śmieje się Rabiej.

Widział wtedy w Kaczyńskim człowieka o wielkim potencjale, myślącego strategicznie, oczytanego erudytę z wiedzą historyczną i politologiczną. – Prezes poruszał tematy prawno-konstytucyjne i ze Stasiakiem dyskutowali sporo o tym, jak ułożyć wszystkie klocki w państwie. Wiele było bieżących tematów: stawiania diagnoz i pytań, co może szykować Wałęsa. Wobec Kaczyńskiego wszyscy czuliśmy dystans ze względu na wiek i pozycję, ale towarzyszem podróży był fajnym. Cierpliwie znosił trudy, nie skarżył się. Siedział koło kierowcy i żywo interesował tym, co widzi – podkreśla Rabiej.

Bichniewicz przyznaje, że Kaczyński sprawdził się jako towarzysz podróży. – Zachowywał się dzielnie. Nie jest traperem, ale nie narzekał na warunki. Był wesoły i nie pękał. Zachowywał spokój nawet wtedy, gdy w oddali było słychać strzały – mówi.

Po drodze używają mapy, ale Stasiak często zatrzymuje się i pyta miejscowych, gdzie jechać. Rozmawiają też z ludźmi o tym, jak żyją w czasie wojny. W interiorze za niemieckie marki kupują arbuzy w sklepie – choć większość była zamknięta albo zabójczo droga. Ot, specyfika kraju objętego działaniami wojennymi. Jedzą swój prowiant: przaśny, lecz pozwalający przetrwać. Przygnębiające wrażenie sprawia coraz więcej zrujnowanych domów, spalone i ostrzelane samochody. Drogi są puste. Cała kraina wydaje się wyludniona, co też nie jest przyjemnym widokiem. – Wtedy okazało się, że ryzyko jest większe, niż myśleliśmy przed wyjazdem – mówi Bichniewicz.

Mają awarię samochodu. Z pomocą przychodzą Chorwaci, którzy stawiają sprawę jasno: Polacy są katolikami, więc im pomogą.

Przedzierają się do Mostaru. Wciąż zatrzymują ich checkpointy różnych milicji: nie wiadomo, czy to Chorwaci, Bośniacy, Serbowie. Nie wiedzą też, co się dzieje w mieście, bo w światowej prasie o Mostarze nic jeszcze nie pisano. Spotykają mieszkańców przemykających pod murami z naczyniami na wodę ze studni lub uszkodzonych rurociągów. Udaje się im porozmawiać z mężczyzną w mundurze z kałasznikowem. Mówi trochę po polsku, bo jako kierowca tira bywał w naszym kraju. Informuje, że miasto broni się przed atakiem Serbów, stąd barykady i strzały. Wierzą mu, ale potem okazuje się, że to Chorwaci atakowali muzułmanów mieszkających w drugiej części miasta. Chcą wjechać do centrum, lecz most jest zburzony i nie wpuszcza ich wojsko. Na rogatkach robią więc zdjęcia przy tablicy z napisem „Mostar" i jadą dalej. Wciąż chcą dotrzeć do Sarajewa, lecz trasa jest zablokowana i muszą wracać. Kaczyński wspomina, że niekiedy słychać pojedyncze salwy, a jednocześnie w mijanych wsiach widzą zabawy, choć większość mężczyzn nosi mundury.

Zdobyć Mostar

Jeszcze tego samego dnia dojeżdżają do Splitu. Rabiej wspomina, że Kaczyński jest niezwykle zadowolony, bo udało się „zdobyć Mostar". Śpi w hotelu, gdzie wszyscy doprowadzają się do porządku. Rano, w glorii i chwale tryumfatorów, docierają do polskiego konwoju, który wciąż koczuje na parkingu. Witają ich jednak kpiny i drwiny. – W dobrej wierze opowiedzieliśmy o wszystkim, ale naigrawano się z nas, że w żadnym Mostarze nie byliśmy i pojechaliśmy w jakieś krzaki. Trochę się zdenerwowaliśmy taką oceną – opowiada Rabiej.

Do tego oni ubrani w długie spodnie i koszule z kołnierzykiem, choć krótkimi rękawami. Tymczasem w Splicie wiele osób paraduje w kąpielówkach, Kuroń pokazuje obnażony tors, co kłóci im się z obrazem odpowiedzialnego konwoju, który niesie pomoc. Kaczyński jest tym zniesmaczony. Ochojska też zapamiętała, że prezes przyjechał w czystej koszuli, a Kuroń, który wygrzebał się spod ciężarówki, podjął go w samych majtkach i takie zdjęcie poszło w świat. Były i inne: Michnika z butelką piwa czy Kuronia gaszącego pragnienie winem z wodą. Jerzy Haszczyński, który relacjonował wyprawę dla „Rzeczpospolitej", pisał, że Michnik był „nienaturalnie podniecony", a Kuroń „pachnący alkoholem i w porozciąganych majtkach". W końcu Kuroń przed wyjazdem mówił, że to ma być jego urlop...

Sam Kuroń wspominał: „Frustrowaliśmy się wszyscy, w 40-stopiowym upale, na rozpalonej patelni parkingu. Uniemożliwiono mi jazdę do Sarajewa, a na dodatek ostro odczuwałem frustrację innych. Buzowała we mnie agresja. Chyba z wszystkimi uczestnikami konwoju działo się podobnie".

Rzeczywiście: nastrój w konwoju jest rozlazły, ale z dnia na dzień rośnie zniecierpliwienie. Wszyscy wciąż chcą jechać do celu. Edelman mówi nawet, że jak umrzeć, to właśnie w Sarajewie, bo to godne miejsce. Ale po serii sprzecznych wiadomości w końcu przychodzi zakaz dalszej jazdy z powodu eskalacji walk. Część konwoju jedzie więc do Metković, gdzie towary lądują w magazynach. Do Sarajewa mają polecieć Michnik z Kuroniem, co powoduje z kolei, że prywatni ludzie z konwoju czują się wykorzystani. Jednak panowie nie lecą, bo Serbowie zagrozili wzięciem ich na zakładników.

„Przy braku możliwości wyjazdu do Sarajewa, nie zorganizowano niczego, aby wykorzystać entuzjazm i energię ludzi chcących protestować przeciw wojnie. Uczestnicy konwoju czuli się zawiedzeni i rozgoryczeni. (...) Nie wykorzystano faktu, że tyle znanych osobistości polskich wzięło udział w akcji. Odnieśliśmy wrażenie, że mają poczucie straconego czasu" – mówi raport Equilibre. „Oliwy do ognia dolał Jarosław Kaczyński, który nie jechał z nami w konwoju, nocował w hotelu i tylko na krótko pojawił się na placu w Splicie, ale po powrocie do kraju opowiadał o nas niestworzone rzeczy. Wyglądało to tak, jakby uczestnicy konwoju pojechali w nim tylko po to, żeby pić alkohol. Nie interesowano się tym, w jak trudnych warunkach oczekiwaliśmy na decyzję, nie doceniono poświęcenia tych ludzi. Zrobiono im w ten sposób wielką krzywdę" – pisze w książce Ochojska.

Plaża i alkohol

Wszystkie inne konwoje Ochojskiej docierały do celu, ale temu się nie udaje. Dary dla Sarajewa rozdawane są w Splicie w obozach dla uchodźców. Kaczyński też przekazuje medykamenty i wraca do Polski. Tym razem drogą przy skalnej ścianie, więc bezpiecznie, choć na autostradzie nad Adriatykiem ich samochód ociera się lusterkami z innym pojazdem. Po powrocie na konferencji prasowej Kaczyński daje wyraz swemu zgorszeniu. Mówi, że akcja była porażką, bo organizatorzy nie liczyli się z realiami i część żywności popsuła się w upale: pod plandekami ciężarówek było 60 stopni, więc zamrożone flaki wybuchały, ziemniaki gniły i nikt nawet nie podjął próby zawiezienia ich bliżej Sarajewa. Zresztą dary można było rozdać gdzie indziej: w czasie podróży do Mostaru przejeżdżali przez miejsca, gdzie brakowało chleba. Tymczasem w Splicie część polityków leżała na plaży i piła alkohol! Dopytywany kto, nie odpowiada.

„Gazeta Wyborcza" krytykuje, że Kaczyński „uznał za stosowne wypowiedzieć kilka złośliwości o konwoju, w którym nie wziął udziału". Swoją konferencją odpowiedzieli organizatorzy z Equilibre, których wsparli Michnik, Kuroń i Wujec. Mówili, że nie było tak źle, bo ONZ ocenił dary z Polski jako „cenne i potrzebne". – Nie straciliśmy ani minuty – zapewniali. Zdaniem Michnika trzeba „intelektualnie i etycznie bardzo nisko upaść, by przy tak szczytnej akcji wypytywać o to, czy któryś z uczestników pił alkohol". Odnoszenie się do słów Kaczyńskiego uznał za „poniżej godności", bo to „jakby się zastanawiać, czy ci, którzy nieśli pomoc Warszawie w 1944 roku, pili po drodze alkohol". „A niech pan się spróbuje w tym słońcu wódki napić", zresztą o co tyle krzyku, „skoro nie spowodował wypadku samochodowego". Michnik broni się też przed zarzutem, że konwój „nie był safari UD".

Kaczyński w książce wspomina: „Zaraz potem zaproszono mnie do Trójki, gdzie ku swemu zdumieniu musiałem spowiadać się z tchórzostwa, dlaczego nie dotarłem do Sarajewa. To była reakcja na to, że powiedzieliśmy, iż inni zostali w Splicie. (...) Byłem przyzwyczajony do, nazwijmy to tak, specyfiki naszych mediów. Nie ukrywam, że tym razem mnie jednak zaskoczono". Witamy w Polsce!

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Lato 1993 roku. Wyprawa humanitarna do Bośni. Niezwykła, bo z Jackiem Kuroniem i Adamem Michnikiem jedzie Jarosław Kaczyński.

Organizatorem konwoju jest Janina Ochojska, która kieruje polskim oddziałem francuskiego EquiLibre (Polska Akcja Humanitarna powstanie za rok) i wysyła pomoc dla ofiar wojny w byłej Jugosławii. Tym razem łączy się z akcją „Mir Sada", czyli „Pokój teraz", w której uczestniczą ludzie z całej Europy. Jej finałem ma być wielkie spotkanie w oblężonym Sarajewie.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami