Wdarcie się przez okno wymagało rzecz jasna pracy zbiorowej. Jeden wciągał przez uchylone okno do środka, drugi popychał od strony peronu. Czasem pociąg ruszał, gdy nogi kilkunastu delikwentów sterczały jeszcze na zewnątrz. Konduktorzy gwizdali jak opętani, a na peronie klęli ci, którym nie udało się wejść do wagonów.
Najważniejszy Pociąg Świata zabierał nie tylko narciarzy, ale też ich rynsztunek, narty, buty, kijki, termosy, plecaki, kanapki, butelki z piwem i tak dalej, i dalej. Potem była czarna noc za oknami, smród przepoconych ciał w przedziale i ciągłe awantury, czy otwierać, czy zamykać okno. Spożywano – a i owszem – alkohol, a gdy pociąg mijał po północy Kraków, brać warszawska robiła wszystko, by uniemożliwić „lajkonikom" wdarcie się do wagonów. Znów szansa na awantury, przekleństwa i pojedynki na pięści.