Paweł Rabiej w wywiadzie Roberta Mazurka: Nie wierzyłem, że Petru wejdzie do polityki

Jarosław Kaczyński ma pewną nutkę politycznego awanturnictwa, w dobrym tego słowa znaczeniu.

Aktualizacja: 26.11.2016 14:10 Publikacja: 24.11.2016 11:00

Paweł Rabiej, działacz Nowoczesnej

Paweł Rabiej, działacz Nowoczesnej

Foto: Rzeczpospolita, Darek Golik

"Plus Minus": Pamięta pan atak tygodnika „Nie"?

Paweł Rabiej: Bardzo to przeżyłem. Przyszedłem tego dnia do Sejmu z Ingą Rosińską i wszyscy zaczęli podchodzić, mówiąc, że to obrzydliwe, okropne, żebym się trzymał, a ja nie wiedziałem, o co im chodzi..

Napisali, że Wałęsa, zapraszając „Kaczyńskiego z mężem", miał na myśli pana?

Chodziło naturalnie o uderzenie w Jarosława Kaczyńskiego, dlatego pozbierano wszelkie plotki krążące po mieście, jakieś brudne historie i tak powstał ten stek bzdur.

Jak pan poznał Kaczyńskiego?

Byłem dziennikarzem radiowej Trójki i razem z Ingą postanowiliśmy napisać książkę „Kim pan jest, panie Wachowski?". Umawialiśmy się na długie spotkania z Kaczyńskim i tak się zaczęło.

Pewien dziennikarz na wiadomość, że rozmawiam z panem, powiedział: „Pogadacie jak dwaj prawicowi dziennikarze".

Ale ja nie byłem prawicowym dziennikarzem.

Prawicowym dziennikarzem zostaje się przez osmozę. Kaczyński pana zaraził.

Tylko czy Jarosław Kaczyński był na początku lat 90. tak bardzo prawicowy? Porozumienie Centrum, które tworzył, było raczej chadecją, byli tam ludzie o poglądach konserwatywno-liberalnych.

Rozmawialiście nie tylko o Wachowskim.

Zawsze starałem się go uważnie słuchać i to, co mi imponowało, to jego zdecydowane podejście do kwestii dekomunizacji, lustracji i przywrócenia jakieś sprawiedliwości społecznej. On miał w tym sporze rację. Chodziło o wyraźny sygnał: nie chcemy nikogo sekować, ale zaangażowanie w budowę PRL było czymś jednoznacznie niedobrym, a nową Polskę powinniśmy budować na nowych zasadach.

Dekalog oszołoma.

To prawda, nie myślałem wtedy jak ówczesny mainstream.

I to wystarcza! Nie musiał mieć pan prawicowych poglądów.

To ja poproszę o dowody, na poparcie tezy, że byłem prawicowym dziennikarzem.

Sam ich pan dostarcza: lustracja, dekomunizacja, odcięcie się od PRL, niechęć do Wałęsy. Mało?

Przecież to nie jest prawicowe.

O tym, co jest prawicowe, a co nie, decydowała „Wyborcza". Mówię, że z pana prawicowy dziennikarz, a pan się boi. Odwagi, coming outu panu trzeba.

(śmiech) Ale po latach widać zresztą, że polskie państwo doszło do tego wszystkiego, w co wtedy wierzyłem i co mówił Kaczyński. Szkoda tylko, że tak późno. Tak samo szkoda, że nie przeprowadziło reprywatyzacji. Jakoś trzeba po wielu latach ten etap zakończyć i sprawy zamknąć.

I pan mi mówi, że Kaczyński pana nie zaraził?

Przez osmozę przejąłem od niego pogląd, że państwo powinno być sprawnie zarządzane, bo początek lat 90. to czas, kiedy stare państwo runęło, a nowego jeszcze nie zbudowano.

Jak to się stało, że pojechaliście razem do Sarajewa?

W 1993 roku była kampania wyborcza, a na Bałkanach trwała wojna. W związku z tym wielu polityków postanowiło się tam pokazać. Do Bośni wybierał się Kuroń, Michnik, kilku innych, a wśród nich Jarosław Kaczyński.

Z panem.

Pojechaliśmy tam w czwórkę, oprócz prezesa i mnie byli jeszcze Michał Bichniewicz i Władek Stasiak.

A pan tam był w jakim charakterze?

...Hm, jak sądzę jako dziennikarz.

Aha...

Po opublikowaniu książki o Wachowskim miałem taki pomysł, by kontynuować dziennikarstwo śledcze, ale to w Polsce bardzo trudny kawałek chleba. Nas po książce wyrzucili z Trójki.

Za co?

Jak to za co? Za książkę o Wachowskim. Formalnie wyglądało to tak, że nasz szef, Paweł Zegarłowicz, przekazał nam polecenie z góry i nas zwolniono.

A wracając do Sarajewa, to pojechał tam pan jako przyjaciel Kaczyńskiego.

Przyjaciel to za dużo powiedziane.

Byliście na ty?

Skądże znowu!

A jak znajdę kogoś, kto potwierdzi, że byliście na ty?

Twierdzić to można różne rzeczy. Taka zaszczytna propozycja nigdy nie padła i słusznie, bo różnica doświadczeń, różnica intelektualna była duża. Proszę pamiętać, że ja miałem wtedy 20 lat.

Przyzna pan, że Kaczyński to nietuzinkowa postać?

Intelektualnie jest fascynującym rozmówcą. I nawet żałuję, że nie mam teraz okazji, by z nim porozmawiać.

No, po takim wyznaniu...

Ale co ja takiego powiedziałem? Uwielbiam rozmawiać, świetnym rozmówcą był też Kuroń, Mazowiecki, inni byli solidarnościowcy.

Lecha Kaczyńskiego też pan poznał?

Oczywiście! On był bodaj jeszcze ciekawszą osobowością, odbyłem z nim wiele rozmów na tematy ideowe.

Kiedy?

Pisałem książkę o Annie Walentynowicz, której zresztą niestety nigdy nie wydałem, i bardzo dużo rozmawiałem o niej z Lechem Kaczyńskim. To był naprawdę propaństwowy polityk, nawet bardziej niż jego brat, bo Jarosław ma jednak pewną nutkę politycznego awanturnictwa, w dobrym tego słowa znaczeniu.

W dobrym?

Tak, on gra bardzo ostro i licytuje o wysoką stawkę, Lech był zawsze bardziej wyważony. To on ukształtował choćby Władka Stasiaka. A to, co Kaczyńscy mówili o państwie, wydawało mi się megainteresujące, zwłaszcza że było widać, że to państwo nam się posypało.

Zostawmy już Kaczyńskich. Jak sobie wymyśliliście Nowoczesną?

To był impuls. Spotkałem się z Ryszardem w kwietniu zeszłego roku, bo jako ośrodek think tank chcieliśmy wspierać młodych ludzi, ekspertów wchodzących w politykę. Rozmawialiśmy z Leszkiem Jażdżewskim z Liberte, ze środowiskami konserwatywnymi, no i się okazało, że Ryszard przejawia jakieś ambicje polityczne. Nie wierzyłem, że wejdzie do polityki, ale mnie przekonał.

Nie na tyle, by pan sam kandydował do Sejmu.

Chciałem budować think tank Nowoczesnej, tworzyć dla niej zaplecze eksperckie.

Platforma to projekt, a Nowoczesna?

Najłatwiej nas określić słowem nadzieja. Jesteśmy nadzieją na zmiany.

A nie szalupą?

Tratwą ratunkową dla Platformy? Naprawdę nie, my powstaliśmy ze znużenia tą ciepłą wodą w kranie.

I dlatego macie takich wyrazistych, przepojonych ideą polityków.

Nie wyczuwam w tym sarkazmu, bo tak, w nas jest idea, odwaga i wizja.

Owszem, jesteście mili, ale jesteście bodaj najbardziej bezideową partią, jaka kiedykolwiek zawitała do Sejmu.

O, przepraszam bardzo, to niech się pan rozejrzy wokół. Dostrzega pan jakąś ideowość Platformy? Ja się mogę zgodzić z tym, że PiS reprezentuje jakąś ideę, a właściwie zlepek idei sprowadzający się do chęci zmiany Polski na lepsze – tak jak oni to rozumieją – i nawet rząd PiS wprowadza te idee w życie.

A co to za idee?

To pomysł na Polskę bardziej zrównoważoną społecznie. Jest tu chęć powrotu do konserwatywnych wartości i przywrócenia godności środowiskom dotąd wykluczonym. I akurat to jest idea ważna i potrzebna, tego w Polsce przez ostatnie 20 lat brakowało.

A wy?

U nas jest na pewno idea modernizacyjna...

...Przepraszam, ale to słowo...

...Nas skreśla?

Nie, to słowo było na tysiąc sposobów odmieniane przez Platformę. To oni nic tylko chcieli Polskę modernizować!

Ale tego nie zrobili.

Więc wy to poprawicie? OK, ale przyznajmy, że jesteście po prostu młodzieżówką Platformy.

W polityce zawsze chodzi o przeprowadzenie zmiany, a wybory polegają na tym, że się przekonuje wyborców, kto tej zmiany może dokonać. My uważamy, że Polska może nie tylko korzystać z nowoczesnych technologii, rozwiązań, które znamy, ale może też naprawić to, co popsuły PO i PiS, tworząc dobrą przestrzeń do naszego rozwoju osobistego. Jesteśmy niebywale kreatywnym narodem i gdybyśmy tylko zdjęli te pęta, którymi sami siebie wiążemy...

To się nazywa lanie wody i to ciepłej. Wszyscy chcą, żeby było nowocześniej.

Nie wszyscy chcą.

Kto nie chce? Kaczyński też chce, żeby wszędzie były internet i autostrady, żeby ludzie byli szczęśliwi i wyjeżdżali na wakacje za granicę.

Ale my nie chcemy zmieniać Polaka, dążąc do jakiegoś z góry założonego ideału. Chcemy, by każdy miał przestrzeń do własnej wolności i rozwijał się, jak chce. A to, co robi PiS, to dawanie do zrozumienia, że są grupy lepsze i gorsze. To mi się nie podoba.

A pamięta pan, jak Tusk mówił o moherach?

Też mi się to nie podobało.

Przecież to oczywiste, że politycy bardziej lubią swoich wyborców niż innych.

Może i to oczywiste, ale tak nie powinno być.

Czyli wy będziecie udawali, że nas wszystkich kochacie po równo?

Będziemy się starali szanować każdą grupę społeczną jednakowo. Nie mamy złych doświadczeń, bo my jesteśmy w polityce nowi, większość z naszych posłów dotychczas nie dotknęła polityki.

Robiłem kiedyś listę – połowa z was gdzieś wcześniej należała, Petru jest partyjny od połowy lat 90., a Lubnauer jeszcze wcześniej.

Krzysiek Myszkowski jest człowiekiem teatru, a Joasia Scheuring-Wielgus aktywistką miejską i działaczką kultury, są posłowie, którzy przyszli z uczelni, z biznesu – mogę tak wyliczać. Każdy ma swoją drogę i byliśmy dość daleko od polityki.

Jak poseł Szłapka. Niech mi pan przypomni, gdzie on wcześniej pracował?

W Kancelarii Prezydenta Komorowskiego.

No tak, czyli poza polityką, bo to urząd, prawda?

Pracował w gabinecie prezydenta RP. Pan to nazywa uprawianiem polityki.

Nazywam to siedzeniem w polityce po uszy. A posłanka Rosa jest od was czy w PO, bo ja waszych posłanek nie odróżniam?

Monika Rosa jest od nas i można ją doskonale odróżnić od tego, co mówi Platforma.

A co ją różni od Kingi Gajewskiej?

Hm, tematyka którą się zajmuje?

Przecież pan nawet nie wie, jaką tematyką zajmuje się poseł Gajewska!

Nie przesadzajmy, w ten sposób mogę spytać, co ją odróżnia od młodej posłanki PiS?

No nie, weźmy Annę Siarkowską z Kukiz'15 – twardą, konserwatywną, w zasadzie pisowską posłankę i Kingę Gajewską. One się różnią. Ale Gajewska i Rosa?

Jest mnóstwo rzeczy, które nas odróżniają pod polityków Platformy. Oni utracili wiarę, że można coś zmienić. Stali się zawodowymi politykami w złym tego słowa znaczeniu.

Zgoda, więc Platformie potrzebny jest lifting albo nawet porządny remont i wy nim jesteście, ale gdzie tu nowa idea? Nie nazywajmy szamba perfumerią, jak mawiał klasyk.

Że niby po cholerę Polakom Nowoczesna? My to tłumaczymy najprościej w ten sposób, że skoro PiS nie daje rady, a Platforma rady nie dała, to jest dowód na to, że partie, które wyrosły po 1989 roku się skończyły. Nie są w stanie zaproponować żadnej nowej idei, nie ma w nich pomysłu i kontaktu z rzeczywistością.

PiS nie ma kontaktu z rzeczywistością?

A ma? Ten chaos z reformą edukacji, Misiewicze...

Misiewicze? Akurat pan jest z partii złożonej w połowie z Misiewiczów, więc mógłby pan pomilczeć.

Co pan mówi, gdzie w Nowoczesnej Misiewicze?

Ustalmy: Misiewicz to nazwa jednostki niekompetentnej, za to politycznie wyniesionej na stanowisko?

Tak właśnie.

Rozumiem, że Monika Rosa dostała posadę w kancelarii Komorowskiego nie dlatego, że była działaczką młodzieżówki, a ze względu na kompetencje, od których biła taka łuna, że wykorzystywano to do podświetlania Pałacu Prezydenckiego?

(śmiech) Monika Rosa przynajmniej nikim nie zarządzała, nie była w żadnej radzie nadzorczej. Ale wróćmy, do czego Polakom potrzebna jest Nowoczesna. PiS nie daje rady, a w PO wypaliła się wizja, odwaga i uczciwość. A bez tych trzech cech: wizji, odwagi i uczciwości nie ma zmiany w polityce.

To źle pan ulokował swoje sympatie.

Dlaczego?

Bo Petru nie ma wizji tylko czytanki, to raz. Nie ma w nim żadnej odwagi, tylko jest pompowany przez mainstreamowe media, którymi pan kiedyś gardził, to dwa. A o jego uczciwości najlepiej świadczy fakt, że namawiał ludzi do brania kredytów we frankach, gdy swoje przewalutował. Więc jest uczciwy, ale nie fanatyk.

Chce pan bym teraz podjął z tym polemikę?

Niekoniecznie, zostawmy Petru. Pamięta pan, że dawniej jak się coś popsuło, to się to naprawiało, a nie kupowało nowe?

Doskonale to pamiętam, sam tak robiłem i staram się robić.

A jak się Platforma popsuła, to ją pan wyrzuca i zakłada nową?

Zdecydowanie tak.

Bo partia to jednorazowy gadżet?

Platformy nie da się uratować. Gdyby była mądra, to stworzyłaby mechanizmy naprawcze, znalazłoby się w niej miejsce dla ludzi takich jak my, zasysałaby energię społeczną, a nie walczyła z nią. Platforma stała się grupą oderwaną od wyborców, zamkniętą w sobie i tak niechętną zmianom, że wymusiło to powstanie nowej partii.

Mówicie wyborcom PO: zrobimy to samo co oni, tylko lepiej.

Nie to samo co oni, tylko więcej, to jest podstawowa różnica.

Zakończmy na razie rozmowę z politykiem Rabiejem.

Już koniec?

Dzień dobry.

Dzień dobry.

Przyszedłem do pana, bo chciałbym zostać prezydentem Warszawy, ale jestem mało znany. Co by mi pan jako PR-owiec doradził?

Żeby pan bardzo dużo rozmawiał z ludźmi, różnymi środowiskami: i właścicielami restauracji, żeby poznać ich problemy, i z tymi, którzy są wyrzucani na bruk z powodu reprywatyzacji. I jak pan ten szlak przejdzie, to pomyślimy nad pańskim planem, programem dla Warszawy.

Jest jeden problem: jestem mało znany, jak mam się pozycjonować?

Jako człowiek, który buduje mosty, który łączy, a nie dzieli, ktoś kto pokazuje, że mimo różnic możemy współdziałać.

Wszyscy chcą być tacy. Musi mi pan znaleźć coś, co mnie wyróżnia.

Nie, to jest właśnie inne. Wszyscy chcą być tacy, a nikt nie jest.

To może powiem, że jestem gejem?

Hm, może pan tego użyć, ale nie sądzę, by był to element decydujący.

Na początek wystarczy. No i będę nowoczesny, w końcu w Berlinie jest gej, w Słupsku...

Bez wątpienia to jakiś wyróżnik, ale ja bym na pana miejscu tą kartą nie grał.

Boi się pan konkurencji?

Nie, po prostu uważam, że ta karta jest indyferentna dla warszawiaków. To nie będzie miało dla nich znaczenia. Bo to wyróżnia, ale nie pozwoli wygrać wyborów.

Na początek pokazał się pan jako gej, teraz będzie pan sprawnym menedżerem.

To zakłada, że był jakiś plan użycia mojego gejostwa w kampanii.

Nie, skąd, pan tak po prostu chlapnął, prawda?

Nie chlapnąłem, ale odpowiedziałem szczerze, tak jak mam to w zwyczaju. Bo zawsze staram się być szczery.

Teraz chwila przerwy, żebym i ja się wyśmiał.

Dlaczego? Ja naprawdę uważam, że w polityce warto mówić prawdę i tak było również wtedy, gdy w programie telewizyjnym powiedziałem o mojej orientacji. Nie było w tym żadnego planu, ostentacji.

Oczywiście. Przyszedł pan do telewizji i powiedział „Jestem gejem, ale pst, nikomu o tym nie mówcie".

Jestem osobą publiczną, więc o tym mówię.

Jestem dziennikarzem i nie wiem, czy Katarzyna Lubnauer ma męża i dzieci czy też jest panną, rozwódką, wdową albo lesbijką. I jakoś nie musi mi o tym opowiadać.

Mnie też wystarcza podstawowa wiedza o życiu osobistym polityków...

...Dlatego o swoim opowiedziałem więcej?

Skoro mnie zapytano, dlaczego chodzę na parady równości, to mogłem powiedzieć, że jestem za równością, a mogłem też powiedzieć szczerze, że jestem gejem. Ale proszę zauważyć, że nie opowiadam o swoim życiu osobistym, o tym, czy mam partnera czy nie. To moja indywidualna sprawa i tyle.

Ale od teraz połowa dziennikarzy pyta pana o gejów w PiS.

(śmiech) To prawda. Ciekawe, czemu mnie nie pytają o gejów w Platformie czy innych partiach? Ale staram się ucinać takie wycieczki, nie chcę spełniać oczekiwania, że gej będzie mówił o innych gejach. Jak ktoś chce coming outu, to niech sobie to robi na własną rękę.

Ja nie czynię panu wyrzutów, jak Petru, że się pan z tym obnosi. Notabene, gdyby to powiedziała prof. Pawłowicz, to byście ją zabili wrzaskiem, że homofobka.

W przypadku Ryszarda to była wypowiedź w szerszym kontekście, bardzo naturalna. Znam jego poglądy i rozmawialiśmy o tym.

Przeprosił?

Było mu przykro.

I przeprosił?

Słowo przepraszam nie padło, ale rozmawialiśmy o tym, że to było niestosowne. To była bardzo ciekawa i dobra rozmowa, formacyjna dla obu stron.

Matko święta, pan siebie słyszy? „Bardzo ciekawa i dobra rozmowa, formacyjna dla obu stron"? Jak pan formował Petru? Przedstawiając mu ofertę we frankach?

Politycy formują się przez różne wydarzenia i to doświadczenie było dla niego formujące. A pan niech się nie znęca nad moim nieco korporacyjnym językiem.

Musi pan nad nim popracować, skoro interesuje pana Warszawa.

Pytał mnie pan, dlaczego nie kandydowałem do Sejmu. Właśnie to był drugi powód: mnie od samego początku interesowała Warszawa.

Chce pan zostać jej prezydentem?

Tak, chciałbym być prezydentem Warszawy.

W tej Warszawie byłoby miejsce na pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej?

Byłoby. Od dawna mówiłem, że taki pomnik powinien powstać i powtarzam to nie tylko dlatego, że zginęli tam moi przyjaciele. Oczywiście, zawsze jest pytanie o lokalizację, ale zgadzam się, że powinno to być godne miejsce.

A pomnik Lecha Kaczyńskiego?

Ja bym najchętniej nazwał jego imieniem jakiś nowy most, ale zdaję sobie sprawę, że są oczekiwania, by był to pomnik.

Powinien powstać?

Myślę, że w Warszawie jest dość miejsca na oba pomniki.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

"Plus Minus": Pamięta pan atak tygodnika „Nie"?

Paweł Rabiej: Bardzo to przeżyłem. Przyszedłem tego dnia do Sejmu z Ingą Rosińską i wszyscy zaczęli podchodzić, mówiąc, że to obrzydliwe, okropne, żebym się trzymał, a ja nie wiedziałem, o co im chodzi..

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki