Kiedy piszę te słowa, wciąż napływają nowe informacje, więc postanowiłam opisać sprawę w dwóch czy nawet trzech kolejnych felietonach.
Tło sprawy przedstawia się mniej więcej następująco: sędziów do Sądu Najwyższego i do różnych federalnych sądów mianuje prezydent za „poradą i zgodą" Senatu. Od wielu już jednak lat akceptacja sędziów przypomina starcie dwóch drużyn siłaczy ciągnących linę, każdy w swoja stronę. Już dawno przestano mianować i akceptować sędziów na podstawie ich kwalifikacji i bezstronności; wprost przeciwnie: demokraci wysuwają i popierają sędziów posiadających to, co się nazywa w Stanach postawą liberalną, która sprowadza się do ograniczenia prawa do posiadania broni i przede wszystkim prawa do przerywania ciąży. Po drugiej stronie są republikanie – liberałowie w sprawach gospodarczych i w sprawach zasięgu rządu federalnego, którzy bronią wolności poszczególnych stanów do decydowania zarówno o poczęciu życia ludzkiego, jak i prawa do zakończenia go za pomocą broni palnej.