Stanisław Likiernik nie miał podczas wojny powodzenia u dziewczyn, może dlatego, że bardziej fascynowała go walka z Niemcami i przyjaźnie, które niosła młodość w wylęgarni niewolników, czyli Generalnym Gubernatorstwie. Warto, żeby jeden z najdzielniejszych żołnierzy Kedywu powrócił w lekturze, jeszcze raz przemówił do nas, gdy zbliża się rocznica kapitulacji Powstania Warszawskiego.

Szansę niesie książka – wywiad z Likiernikiem, który przeprowadzili Michał Wójcik i Emil Marat. Rzecz znakomicie się czyta, wielka to zasługa autorów, bo Pan Stach, jak pieszczotliwie nazywają go dziennikarze, jest już jednym z nielicznych żyjących żołnierzy Kedywu, elity, wykańczającej Niemców na ścisłe rozkazy dowództwa AK. Ten facet to „Kolumb" z książki Bratnego, czyli Stanisław Skiernik (choć pseudonim Kolumb nosił Krzysztof Sobieszczański – z tych dwóch życiorysów pisarz uczynił jedną postać).

Upadek powstania przeżył Likiernik na Czerniakowie, ranny, w ostatniej chwili przed przybyciem do szpitala Niemców przebrany przez dziewczyny w cywilne ciuchy. Nie dobili go jak tylu innych rannych żołnierek i żołnierzy polskiej armii podziemnej. Wydostał się ze zniszczonego miasta i do dziś ma bardzo krytyczny stosunek do powstania. Uznaje je za klęskę i błąd dowództwa; w książce dostaje się i „Monterowi", i „Niedźwiadkowi", i samemu Borowi-Komorowskiemu. Likiernik nie widzi sensu w celebrowaniu klęski, ale z rozmowy wynika, że byłby zwolennikiem wystąpienia, tyle że raczej w chwili, gdy – jak ktoś z kierownictwa AK to wyraził – sowieckie barki desantowe byłyby już w połowie Wisły. Wtedy owszem, walnąć. Wcześniej – wielki błąd. Likiernik przeżył, wyjechał po wojnie do Francji, szczęśliwie nie powtórzył drogi „Anody" zamęczonego przez ubecję.

Co ciekawe, Likiernik był żydowskiego pochodzenia, choć jego matka i ojciec, oficer WP, po prostu uznali się za Polaków, do czego w wielonarodowej II RP mieli święte prawo. O tym też opowiada Pan Stach, który za Żyda nigdy się nie uważał. Z tego tytułu nie miał zresztą żadnych obsuw ani w konspiracji, ani ze strony przyjaciół, ani w powstaniu. Autorzy wywiadu jednak obsesyjnie drążą ten temat, padają sakramentalne stwierdzenia o antysemityzmie w AK, na które Likiernik odpowiada wzruszeniem ramion. Mimo tych ewidentnych odpałów, będących chyba wynikiem zatrucia odpytujących bohatera przez monomanie i jady płynące z Czerskiej, książka jest znakomita, dynamiczna, fascynująca (rajd po mieście ostrzeliwującymi się samochodami, przejście przez Ogród Saski ze Starówki do Śródmieścia pod okiem Niemców, naprawdę warto!) i broni się historią faceta, który swoją odwagą zaświadczył, że jest sobą, jest Polakiem.

Emil Marat, Michał Wójcik, „Made in Poland", Wielka Litera, Warszawa 2014