Nie, nie dlatego, że jestem pewien, iż jest on w całości prawdziwy (choć wiele jego elementów nie ulega wątpliwości), ale dlatego, że nawet jeśli w jakiejś części jest on elementem walki frakcyjnej, to trafnie pokazuje poważne problemy wewnątrz Kościoła, a same zarzuty są tak poważne, że nie wolno ich zignorować.

I dlatego bardzo trudno pogodzić mi się ze strategią ogromnej większość polskich mediów katolickich (z wyjątkiem w zasadzie Deon.pl i Laboratorium „Więzi" z jednej, a portalu PCh24.pl z drugiej strony), które o sprawie niemal konsekwentnie milczą, i to w sytuacji, gdy coraz więcej amerykańskich biskupów, księży, a także zaangażowanych świeckich domaga się śledztwa i konsekwentnie zapewnia, że w tej sprawie nie ustąpi. Trudno się im zresztą dziwić, bo w pewnym sensie jest to być albo nie być amerykańskiego Kościoła. Od tego, czy sprawa zostanie wyjaśniona, a winni ukarani, zależy zresztą wiarygodność hierarchii nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale i w Watykanie. To dlatego arcybiskup Charles Chaput, metropolita Filadelfii, wezwał papieża Franciszka do odwołania synodu poświęconego młodzieży. „Obecnie biskupi nie mieliby żadnej wiarygodności w podejmowaniu tego tematu" – powiedział arcybiskup. Zamiast tego, zdaniem abp. Chaputa, papież powinien zwołać synod poświęcony życiu biskupów.

Z tej perspektywy zaskakiwać może także – teraz już widać, że zaplanowane – milczenie samego Franciszka. Jego powody wyjaśnił zresztą papież w porannej homilii w Domu św. Marty. „Wobec tych, którzy nie są ludźmi dobrej woli, którzy szukają tylko skandalu, podziałów, chcą niszczyć, także w rodzinach, trzeba zachować milczenie. I modlić się" – mówił Franciszek w homilii poświęconej podziałom w rodzinie i Kościele. Kłopot polega na tym, że milczenie z godnością w sytuacji, gdy mamy do czynienia z fundamentalnymi zarzutami, które odbierają wiarygodność sporej części hierarchii i stawiają Watykan w niezwykle negatywnym świetle, może być traktowane jako ucieczka od odpowiedzialności albo chęć tuszowania spraw. W takiej sytuacji jest to strategia samobójcza, chyba że rzeczywiście ma się tak wiele do ukrycia, iż wygodniej jest udawać, że nic się nie stało, a winni są tylko ci, którzy „szukają skandalu" i „niszczą".

Nie jest także bezpieczną strategią sugerowanie, jak robi to nowy prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, a do niedawna substytut w watykańskim Sekretariacie Stanu, kard. Angelo Becciu, że wobec zarzutów trzeba za wszelką cenę wspierać papieża i każdą jego opinię traktować jak słowo objawione. „Tym, którzy są zasmuceni tymi wydarzeniami, życzę, aby nie zapominali o tym, czego uczono nas, gdy byliśmy dziećmi: papieża się kocha, i to kocha bezgranicznie. Od papieża otrzymuje się i przyjmuje wszystkie zalecenia, wskazówki i słowa" – mówił kardynał w Radiu Watykańskim. I trudno nie dostrzec, że – jak poprzednio – takie stanowisko sugeruje, iż jest coś do ukrycia i mówienie prawdy może komuś zaszkodzić, więc mamy milczeć. Jak by tego było mało, to tak się składa, że nie jest prawdą – także z doktrynalnego punktu widzenia – iż mamy przyjmować od papieża „wszelkie zalecenia, wskazówki i słowa". Decyzje administracyjne, polityka kościelna i zewnętrzna, a także osobiste poglądy papieskie podlegają krytyce i możliwości rozważania, podobnie nie ma obowiązku ich przyjmowania. Papież jest tylko wikariuszem Jezusa, a nie Nim samym. Nieomylny jest zaś tylko w sprawach wiary i moralności, gdy wypowiada się ex cathedra, a nie gdy (być może) podejmuje błędne decyzje w sprawie kardynała McCarricka.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95