Marcie nigdy nie przyszło do głowy, że mogłyby jej przeszkadzać dzieci. Sama wychowała troje i rozumiała, że maluchy czasem są głośne, czasem zmęczone, a czasem marudzą. Nigdy też nie przyszło jej do głowy, by na wakacyjny wyjazd wybierać te hotele, w których przyjmuje się wyłącznie dorosłych. Ale gdy kupowała wczasy na Kubie, zaproponowano jej właśnie taki hotel. – Jechałam sama z mężem, dlatego było nam wszystko jedno, czy można z dziećmi czy bez. Najważniejsza była niska cena – wspomina.
Okazało się, że to była świetna decyzja. – Wypoczęłam jak nigdy. W hotelu był spokój, nikt nie biegał wokół basenu i nie chlapał wodą – opowiada. Od tamtej pory zawsze wybiera na wakacje miejsca, do których dzieci nie mają wstępu.
Spokojna kawa na wzgórzu ciążowym
Dzieci i ryby głosu nie mają" – przez wiele lat najmłodsi uważani byli jeśli nie za intruzów, to za osoby, którymi za bardzo nie należy się przejmować. W czasach nam współczesnych sytuacja się zmieniła. Rodziny stawały się coraz mniej liczne, a statystycznie Polka rodziła zaledwie jedno dziecko. Siłą rzeczy stało się ono w pewnym momencie centrum rodzicielskiego wszechświata. Zwłaszcza, że bezstresowe wychowanie, a następnie tzw. rodzicielstwo bliskości (czyli podążanie za dziećmi) stały się dominującymi modelami wychowania.
W praktyce oznacza to, że dziecko dostaje sporo swobody, co ma mu ułatwić rozwój i uczyć samodzielności. Z drugiej strony ten pełny luz jest z pewnością męczący dla osób postronnych, dla których argument, że „to tylko dzieci" nie jest wystarczającym powodem do tego, by tolerować cudze dziecko nachalnie zaglądające do ich talerza, a także rodziców, którzy bez skrępowania zdejmują niemowlakowi pieluszkę, bo właśnie znalazła się w niej kupa.
Bo to, co dla rodziców jest naturalne, dla obcych może być ingerencją w ich własną tzw. strefę komfortu. Dlatego właśnie stopniowo pojawiają się miejsca, do których dzieci przyprowadzać nie wolno. Strefy przyjazne dorosłym.